Oddział Partyzancki "Topora" 1943-1945


Poniżej przedstawiam wspomnienia por. Józefa Toczka dowódcy Oddziału Partyzanckiego "Topora" . Wspomnienia zostały udostępnione dzięki przychylności rodziny dowódcy, a w szczególności jego syna Wiktora Toczka.
Wspomnienia nie były dotąd nigdzie publikowane. Mam nadzieję, że lektura wspomnień pozwoli Państwu na właściwą ocenę wydarzeń, które miały miejsce na terenie naszej gminy i jej okolicy w okresie II wojny światowej.
Niestety przez długie lata nie można było mówić ani pisać prawdy na temat udziału żołnierzy AK w walce o wyzwolenie z okupacji niemieckiej, a później sowieckiej.
Niech te wspomnienia przyczynią sie do uzupełnienia braków w wiedzy na temat zasług żołnierzy AK którzy walczyli na naszym terenie. Mam nadzieję, że wreszcie po latach, chociaż juz od nas odeszli doczekają się należnej im pamięci i uznania.

Tomasz Kosecki

Chwała Bohaterom!!!





1. Teren Działalności Oddziału Partyzanckiego

Terenem działalności oddziału partyzanckiego OP. "Topora", był początkowo teren placówki "Dolina", pokrywający się terytorialnie z gminą Łososina Dolna. Z upływem czasu i w miarę powiększania się OP. Teren ten poszerzał się i jesienią 1943 r. obejmował północno zachodnią część powiatu Nowy Sącz, północno wschodnią cześć pow. Limanowskiego, oraz południowe tereny powiatów Brzesko i Bochnia. Oddział ten działał więc na pograniczu dwóch inspektoratów, to jest Insp. Rejonowego AK Nowy Sącz krp. "Niwa", oraz Inspektoratu AK w Tarnowie krp. "Tama" a w szczególności w północnych terenach obwodu AK Nowy Sącz krp. "Swiłocz", "Oset" i "Chwast" oraz w południowych terenach Obwodu Brzesko-Okocim krp. "Batuta".
Jeżeli chodzi o działalność OP "Topora" w odniesieniu do placówek to działał on początkowo i w szczególności na terenie placówki "Dolina" gminy Łososina Dolna, obejmując wszystkie jej gromady, następnie gromady nieistniejącej już placówki "Zofia", rozbitej z końcem 1942 r. gminy Chełmiec a w szczególności takie gromady jak Marcinkowice, Klęczany, Chomranice, Krasne Potockie, Wysokie, Trzetrzewina aż po Biczyce, placówki krp. "Ligas" gminy Ujanowice, placówki "Ignac I" gminy Iwkowej, a w szczególności jej południowe gromady, następnie południowe tereny placówki "Cezar" gminy Czchów i placówki "Zygmunt I" gminy Zakliczyn, a wreszcie teren placówki "Jadwiga" gminy Kobyle Gródek a później po podziale terytorialnym i jej rozwiązaniu wiosną 44 r. teren placówki "Krzak".
Tereny działalności OP. "Topora" nie były więc ściśle ograniczone i działał on na terenie tych sąsiednich placówek, które nie posiadały oddziałów partyzanckich. Teren tej działalności poszerzył się znacznie wiosną 44 r. w związku ze zleceniem oddziałowi akcji krp. "Mosty" którą bardziej szczegółowo przedstawię w następnym rozdziale. OP. "Topora" wykonał też kilkanaście akcji "zleconych" w rejonach Żegociny, Królówki, Rajbrotu, Muchówki.
W czasie swojej prawie dwu-letniej działalności w oddziale partyzanckim zetknąłem się w sąsiedztwie mojej działalności z innymi oddziałami a mianowicie:
1. z OP AK "Kowalewskiego" w drugiej połowie 1943r. który działał na terenie południowo wschodnim powiatu Limanowskiego, który w wyniku zdrady został rozbity z końcem 1943 r.
2. z OP. AK "Maka" który działał na terenie placówek "Karza" ? gminy Korzenna i "Krzak" gminy Kobyle Gródek. (Oddział ten powstał w lecie 44 r. przerwał swą działalność z końcem września 44 r. z uwagi na pacyfikację wsi Jamna a został rozwiązany 22.X.44 r. po śmierci "Sępa")
3. z OP. LSB "Sępa", który działał w gminie Korzenna i we wschodniej części Kobyle Gródek. Jeżeli chodzi o działalność wojskową a raczej bojową należałoby nadmienić, iż na terenie działalności OP. "Topora" wymienionym wyżej miały miejsce dwie bitwy z Niemcami w wyniku prowadzonej przez AK. Akcji "Burza" a to :
z końcem września pierwszy batalion 16 pp AK pod dowództwem kpt. "Leliwy" w Jamnej stoczył bój z przeważającymi siłami wroga i wymknął się z zamkniętego okrążenia dnia 27 września 44r.,zaś z początkiem października tegoż roku druga kompania drugiego batalionu 16 pp. AK. pod dowództwem por. " Skorego" stoczyła bój z Niemcami w lasach struskich na górze Mogiła koło Zakliczyna.
Na terenie Komendy Obwodu Brzesko Okocim krp. " Batuta" działał oddział partyzancki "Orwida" z którym nigdy nie zetknąłem się, gdyż działał on w północnych terenach tego obwodu.

2. Topografia terenu

Omawiając działalność OP. " Topora" ,należałoby też zwrócić uwagę na topografię terenu na którym działał ten oddział, a który nie był specjalnie korzystny dla działalności partyzanckiej, zwłaszcza jeżeli chodzi o działalność w większym ugrupowaniu. Teren ten bowiem nie posiadał większych gór ani kompleksów leśnych z których jedynie łańcuch górski od Marcinkowic po Łososinę Górną, ciągnący się przez Białą Wodę, Chełm, Jaworz/ t. zw. Kretówka/ 918m.n. p. morza stanowił pewną odskocznię .
Niestety tenże łańcuch górski mieścił się pomiędzy dwoma równinami gdzie od strony południowej przebiegała linia kolejowa i szosa od Nowego Sącza przez Marcinkowice ,Męcinę w kierunku Limanowej, zaś od północy wzdłuż tego pasma przebiegała rzeka Łososina oraz szosa od Łososiny Dolnej przez Ujanowice do Limanowej, a odległość między tymi szosami to zaledwie kilka kilometrów.
Należy również wziąć pod uwagę inne dość gęste szlaki komunikacyjne, które przebiegały przez teren działania OP. " Topora" jak szosa Nowy Sącz przez Wysokie do Limanowej, szosa Nowy Sącz, przez Marcinkowice i Męcinę do Limanowej, szosa Nowy Sącz przez Kurów ,Łososinę Dolną Iwkowa do Brzeska i dalej na Kraków, szosa jak wyżej biegnąca od Łososiny Dolnej dalej przez Czchów i Jurków z odgałęzieniem na Tarnów, i do Brzeska, szosa Nowy Sącz przez Kobyle Gródek ,Paleśnicę .Zakliczyn dalej do Tarnowa i Krakowa ,a wreszcie rzeka Dunajec oraz samo jezioro rożnowskie, które przecinały teren działalności OP. i w znacznym stopniu ograniczały a raczej utrudniały jego działalność i możliwości odskoku.
Teren ten nie posiadał więc jak nadmieniłem wyżej ani wysokich niedostępnych gór, ani większych kompleksów leśnych jak to miało miejsce na krańcach południowych ziemi sądeckiej, a mogących stanowić bezpieczną odskocznię po akcjach i możność zamelinowania oddziału. Z tego to powodu OP. musiał zostać podzielony na mniejsze grupy ,co pozwalało na lepszą konspirację i możliwość bezpieczniejszego zamelinowania.
Mówiąc o trudnościach terenowych należy również zwrócić uwagę na trudności wynikające z dość gęstej sieci posterunków żandarmerii czy innych ugrupowań wroga zlokalizowanych w tym terenie. Tak na przykład w terenie każdej placówki, z którymi był powiązany OP. swą działalnością partyzancką znajdował się posterunek żandarmerii niemieckiej a w szczególności: na terenie placówki "Dolina" posterunek żandarmerii w Jakubkowicach, placówki " Jadwiga" a potem " Krzak" posterunek żandarmerii w Kobyle Gródku, placówki " Zygmunt I" posterunek żandarmerii w Zakliczynie i Rożnowie, placówki " Cezar", posterunek w Czchowie, placówki " Ignac I " posterunek żandarmerii w Iwkowej, czy placówki "Ligas" posterunek w Ujanowicach.

3. Dane ogólne oddziału partyzanckiego

Jak nadmieniłem wyżej OP. "Topora" powstawał na bazie i terenie placówki "Dolina" z początkiem 1943r.
Inicjatorem i organizatorem i dowódcą oddziału byłem ja. Oddział przyjął nazwę "Oddziału partyzanckiego Topora" od pseudonimu jego założyciela i dowódcy, a nie był oddziałem krp. "Topór" jak nazywają go niektórzy kronikarze.
Stan osobowy oddziału rekrutował sie początkowo z ludzi ukrywających się i spalonych na tamtejszym terenie jak i gdzie indziej później w większym stopniu z ludzi obcych, co dawało większe możliwości bezpieczeństwa, zwłaszcza w czasie akcji gdzie ludzie miejscowi mogliby być rozpoznani.
W późniejszym okresie w grupie znaleźli się też żołnierze Wehrmachtu, poznaniacy i ślązacy, którzy skaperowani przeszli do oddziału z bronią własną i inną, jak też Azerbejdżanie w ilości 9 żołnierzy.
Mówiąc o stanie osobowym należy zwrócić uwagę że żołnierze oddziału pochodzili z różnych klas społecznych, mieli różny stopień wykształcenia, jak również znacznie różnili się wiekiem / różnica ta dochodziła do ponad 35 lat/ co w konsekwencji nie ułatwiało kierowania oddziałem. Dyscyplina jaka panowała w oddziale, nie była dyscypliną wojskową w pełni tego słowa znaczeniu i mimo, że ta dyscyplina była, bo być musiała, polegała więcej na przyjaźni, braterstwie i wzajemnej życzliwości.
Pierwsza więc praca w nowo zorganizowanym oddziale polegała na stworzeniu tego rodzaju dyscypliny i atmosfery, a następnie na szkoleniu wojskowym/ / musztra, nauka o broni, regulamin walki itp./ ze szczególnym uwzględnieniem nowej specyfiki walki w warunkach partyzanckich, polegającej przede-wszystkim na szczegółowym rozpoznaniu nieprzyjaciela przy każdej akcji, na szybkiej orientacji, refleksie i decyzji, na łączności oraz wzajemnym ubezpieczaniu się zarówno przy natarciu jak i wycofywaniu, oraz walki w pomieszczeniach zamkniętych.
Kończąc ten punkt zagadnień ogólnych dotyczących oddziału partyzanckiego chciałem nadmienić, że całkowite uzbrojenie powiększającego się oddziału było zdobywane w czasie różnych akcji / nie otrzymałem ani jednego naboju ze zrzutu/.
Działalność oddziału w pierwszym to jest 1943 r ograniczała się w szczególności do terenu gminy Łososina Dolna, częściowo gminy Ujanowice oraz gminy Chełmiec. Teren tej ostatniej gminy, na którym z końcem 42r. została całkowicie rozbita placówka "Zofia", stał się również terenem operacyjnym oddziału od lata 1943r. Dużą pomoc w nawiązaniu- kontaktu z ocalałymi niektórymi komórkami gromadzkimi uzyskałem od Kucharskiego Zdzisława ps. " Bolek", który po szczęśliwej ucieczce z gestapo w Nowym Sączu znalazł się w moim oddziale, a który przed aresztowaniem był wywiadowcą w placówce "Zofia".
Przy pomocy kontaktów Bolka. miałem możność częściowo uaktywnić tamte tereny w pracy konspiracyjnej w szczególności przez działalność OP. Kontakty te pozwoliły mi na wykonywanie tam akcji bojowych / Wysokie/ oraz akcji sabotażu gospodarczego dywersji, likwidacji bandytyzmu i konfidentów. Przy pomocy tych kontaktów zorganizowałem dość silną drużynę w kamieniołomach w Klęczanach, która pod dowództwem ps. "kamienia" pomagała zdobywać materiały wybuchowe dla potrzeb Ruchu Oporu, jak również była pomocna przy wysadzeniu magazynu materiałów wybuchowych jesienią 1944 r. Również przy pomocy kontaktów "Bolka" kilku jego ludzi (3-4) przeszło do mojego oddziału, po rozbiciu OP " Kowalewskiego". Odnośnie " Bolka" chciałem tu nadmienić słów kilka. Był to człowiek już starszy, jako żołnierz bardzo rozumny i roztropny, przy tym zdecydowany i odważny, znakomicie spełniający funkcje szefa sekcji wywiadu, klął jak szewc, ale pod płaszczykiem tego krasomówstwa kryło się złote serce, które miedzy innymi ujawniło się w trosce o ukrywające się tam rodziny izraelickie Gruberów i Holzerów. Z "Bolkiem" w późniejszym okresie mocno zaprzyjaźniłem się, gdyż wart był tej przyjaźni i niejedną ciężką chwilę spędziliśmy razem w ziemiance na Białejwodzie, gdzie również ukrywali się Izraelici, którymi opiekowaliśmy się do wyzwolenia.

4. Stan osobowy i podział na grupy.

W pierwszym roku działalności siłę Oddziału stanowiło przeważnie 30 żołnierzy (z odchyleniem in + i -),pozostających w stałym zgrupowaniu partyzanckim. Dowódcą Oddziału był Toczek Józef ps. "Topór", zastępcą Fałęcki Adam ps. "Bunkier" ,szef sekcji łączności Kowalczyk Karol ps."Lot", szef służby sanitarnej dr. medycyny Dobek Stanisław ps. "Jaksa"- nie pozostający w stałym zgrupowaniu, kwatermistrzem Szewczyk Władysław ps. "Sokół" a szefem wywiadu w późniejszym czasie /początkowo Oddział korzystał t wywiadu placówki "Dolina, Który prowadził oficer rezerwy Stosur Józef ps."Tomek"/ Kucharski Zdzisław ps. "Bolek". Po rezygnacji "Bunkra"/ ze względu na wiek i stan zdrowia-uczestnik I wojny światowej, oficer rezerwy/, zastępcą dowódcy Oddziału został "Sokół", pełniący tą funkcję do wyzwolenia.
Mikołaj Józefowski ps. "Michał" nigdy nie był z-cą d-cy Oddziału, jak to piszą niektórzy kronikarze. Żołnierzami w OP. "Topora" byli: ps." Grab, Jodła ,Murzyn, Kaczka, Michał, Maturzysta, Profesor, Czarny, Staszek, Kaczor, Dawid, Holender, Emil, Zbyszek, Kmicic, Lilia,, Jeleń Biały, Kastor, Poluks, Policjant, Lew, Bartosz, Ul, Jędrek, Skała, Pilch, Dąbrowa".
Kadrę op. stanowili: 1 oficer, 1 podchorąży i 6 podoficerów. Stan osobowy oddziału wynosił przeważnie około 30 żołnierzy z tym. że latem 1944r. przez pewien czas wynosił około 40 ludzi, uwzględniając 9 osobową grupę Azerbejdżanów pod wodzą "Saszy", przyjętą z formacji Wehrmachtu, stacjonującej w Limanowej. Grupę tę przejął gdzieś po 2 miesiącach lejtnat "Alosza" z radzieckiego oddziału partyzanckiego "Zołotara".
Oddziała dzielił się na 2 drużyny 5 sekcji w składzie 1 +5-6 żołnierzy, zdolnych do samodzielnego działania i wykonywania mniejszych akcji. Ustalone hasła, często zmieniane, pozwalały na bezkolizyjne i bezpieczne poruszanie się w terenie. Żołnierze Oddziału nie chodzili w mundurach za wyjątkiem czasami mundurów niemieckich, które były konieczne i b. przydatne przy wykonywaniu niektórych akcji. Normalnie ubiór żołnierzy nie różnił się niczym specjalnym od ubioru miejscowej ludności ( z wyjątkiem biało-czerwonej opaski z napisem AK) co pozwalało w razie konieczności i niebezpieczeństwa "wtopić" się w otoczenie.
Oprócz żołnierzy grupy operacyjnej OP. pozostających w stałym zgrupowaniu, w. II-gim plutonie placówki "Dolina" zostało specjalnie przeszkolonych przez sekcyjnych z OP. około 35 ludzi z tego plutonu w działalności partyzanckiej ,którzy kilkakrotnie brali udział w akcjach, lub operacjach osłonowych.
Byli to przeważnie ludzie po odbytej służbie wojskowej a więc już z pewnym stażem i doświadczeniem w tym zakresie. Ludzie ci rekrutowali się z takich miejscowości jak Białawoda, Rozdziele Zawadka, Świdnik, położonych wyżej w zalesionym paśmie górskim, gdzie często stacjonował Oddział co było o tyle z korzyścią, że w każdej chwili mogło stanąć po bronią ponad 100 żołnierzy. Oczywiście, jak nadmieniłem wyżej, nie wchodzili oni w skład OP. stanowili jednak pewne zaplecze.
Z ludzi tych zapamiętałem niektóre ps. jak: "Pszenica, Żyto, Stokrotka, Fiołek, Tulipan, Krokus, Bławat, Jaskier, Tyka, Śrut, Kruk, Gil, Drożdż, Kawka, przepiórka, Skowronek, Szczygieł, Sikorka, Wrona, Motor, Zapora". W składzie tym było 5 podoficerów. Terenem stacjonowania OP. były miejscowości wymienione wyżej, jak również Chełm, Stańkowa, Jaworze, Wysokie ,a kilkakrotnie też Dobrocież, Krosna, Żmiąca, W/w.3 miejscowości były terenem "bezpańskim", a przez to stosunkowo bezpiecznym. Tu bowiem zbiegały się 4 powiaty tj. Nowy Sącz, Limanowa, Bochnia i Brzesko. Tu też w Krosnej ukrywała się moja żona, zagrożona w tarnowskim po mojej ucieczce, wraz z maleńką córeczką i moją najmłodszą siostrą.
W 1944 roku nastąpiły dość zasadnicze zmiany w OP. "Topora". W związku ze zleceniem mi przez Inspektorat "Niwa" z początkiem tegoż roku, akcji krp. "Mosty", zaistniała konieczność utworzenia w okolicach Rożnowa oddzielnej dobrze wyszkolonej i uzbrojonej oraz mocno zakonspirowanej grupy przywiązanej ściśle do tamtego terenu i będącej w stałym pogotowiu bojowym. Po nawiązaniu kontaktu z tamtejszą placówką "Jadwiga" z Obwodu Brzesko Okocim krp. " Batuta", w której zasięgu leżała zapora wodna w Rożnowie przystąpiłem energicznie do prac związanych z akcją krp. " Mosty". Nie będę przedstawiał szczegółów związanych z akcją " Mosty", którą pragnę opisać w następnym rozdziale, pragnę jedynie nadmienić, iż kontakty z tamtejszym terenem nawiązałem przy pomocy proboszcza z Tropia księdza Józefa Wałka ps. " Kapelan"', Lulka Józefa ps. "Jastrząb", Gondka Jana ps. "Kruk" a w szczególności Zięciny Jana ps. " Wilk" ówczesnego komendanta placówki "Jadwiga" przy dużej pomocy "Wilka" oraz przysłanego mi do współpracy w akcji " Mosty" Koseckiego Władysława ps. " Zbyszek", Jasiu, Jontek" już z początkiem lipca 44r, została utworzona w tym terenie grupa składająca się z 16 ludzi w tym 1 oficer ,1 podchorąży oraz 6 podoficerów. Służbę wywiadu i łączności pełnił " Zbyszek", służbę sanitarną doktor Kolberger ps. " Janka?" (od "Wilka"), a kwatermistrzem był " Wilk". Szczególnie silnie rozbudowana była siatka wywiadu, oraz służba sanitarna. Zastępcą moim w tej grupie był oficer wywiadu . ps. " Zbyszko". Grupa składała się z trzech sekcji to jest 1+4. Stan grupy stanowili: ps. "Zbyszko, Józwa, Damian, Kosma, Butrym, Kmicic, Wołodyjowski, Zagłoba, Roch, Skrzetuski, Podbipięta, Babinicz, Soroka, Azja, Bohun, Kiemlicz". W związku z utworzeniem w/w grupy dla akcji "Mosty" OP. " Topora" od lipca 44r. liczył w zgrupowaniu ca 45 żołnierzy w dwóch grupach a to:
l. grupa "Z" tzw. zasadnicza lub tęgoborsko-łososińska ,
2. grupa "U" tzw. uderzeniowa, sienkiewiczowska z uwagi na pseuda ich żołnierzy lub komandosi, z uwagi na ich specjalne wyszkolenie i zadanie.
Dość dziwną i niespotykaną grupę stanowiła grupa "P" tak zwana północna. Formowała się ona w okresie koniec wiosny początek lata 44r. a jej założycielem był Stanisław Bukowiec ps. " Góral". Grupa ta powstała samorzutnie na terenie gromad Krosna, Dobrocież, Drużków, Kamionka Mała, a liczyła 11 ludzi o ps. "Góral, Sęk, Sosna, Dzik, Puchacz, Sroka, Kłonica, Kukułka," innych pseud nie pamiętam. Grupa ta nie była ściśle związana z Op. " Topora" / wykonałem z nią kilka akcji sabotażowych i bojowych na prośbę "Górala"/,niemniej brała udział w akcji krp. "Mosty" dlatego należy o niej mówić. Ludzie z wyżej wymienionej grupy chcieli przejść do stacjonarnego oddziału partyzanckiego na co nie wyraziłem zgody gdyż nie zamierzałem powiększać OP. z wielu przyczyn. W doborze ludzi do OP kierowałem się bowiem zasadą że nie ilość, ale jakość stanowi jego siłę, jak również uważałem że w tamtych czasach mniejsza grupa była znacznie operatywniejsza i łatwiejsza w działalności. Podział OP. na grupy był podyktowany zarówno względami zaopatrzenia i zakwaterowania, dawał możliwość wykonywania równocześnie kilku akcji / biorąc pod uwagę podział jeszcze na sekcje/ w różnych i odległych od siebie miejscowościach, co miało też pewne znaczenie propagandowe, a wreszcie dawał możliwość lepszego zakonspirowania, co z uwagi na doniosłość akcji krp. "Mosty", oraz nakazaną przez Inspektorat ostrożność i tajność tej akcji było nieodzowne. Niemniej można by powiedzieć, że OP. "Topora" składał się z III pododdziałów a to, z grupy tzw. "Z" , która była zalążkiem OP, z grupy tzw. "U" w rejonie Rożnowa oraz tzw. "P" północnej na terenach północnych gminy Ujanowice i południowych gminy Iwkowej.

5 Działalność OP "Topora"

a. ogólna Chcący przedstawić działalność OP " Topora" ,pragnę w pierwszej części powiedzieć na czym tą działalność polegała w ogólnych zarysach zaś w części drugiej o niektórych akcjach.
W pierwszych miesiącach istnienia OP. ,działalność ta polegała przede wszystkim-i w szczególności na zdobywaniu wszelkimi możliwymi sposobami broni i amunicji, początkowo dla potrzeb własnych, później dla potrzeb macierzystej placówki i innych ,na których terenie OP. działał. Działalność tą ,wiążącą się z ze zdobywaniem broni, należałoby nazwać działalnością bojową, albowiem broń tą zdobywało się w różnego rodzaju bezpośrednich akcjach i uderzeniach na wroga. Drugim rodzajem działalności to paraliżowanie administracji i gospodarki okupanta polegająca na przeprowadzaniu wszelkiego rodzaju operacji sabotażowo-dywersyjnych zmierzających do dezorganizacji tej gospodarki i utrudniającej jej funkcjonowanie, Następnym rodzajem działalności to tępienie donosicieli ,szpicli i konfidentów, to likwidacja bandytyzmu i szerzącego się złodziejstwa, to niszczenie transportu środków przewozowych i komunikacji, wroga, to ochrona ludności przed wywozem do Niemiec i wszelką agresją wroga oraz działalność propagandowo nękająca. Najważniejszym zadaniem OP. było zabezpieczenie w ostatniej fazie wojny zapory wodnej i elektrowni w Rożnowie oraz w. Czchowie i mostu w Kurowie w ramach akcji krp. "Mosty",
b. szczegółowa. Trudno mi po tylu latach przedstawić w tych wspomnieniach zarówno poszczególne akcje, wydarzenia i epizody z tej prawie dwuletniej działalności OP. Jest to po prostu niemożliwe mimo, że to przecież dwa lata działalności. Ograniczę się więc jedynie do tych spraw ,które sam pamiętam, do tych wydarzeń, które przypominają mi jeszcze dziś niektórzy jej uczestnicy. Wiele tych wyda rżeń zatarło się w pamięci i nic już nie potrafi ich wskrzesić, gdyż szyfrowane z tych czasów zapiski przepadły razem z moim skromnym archiwum. Pierwsze chciałbym krótko przedstawić akcje i uderzenia bojowe. Najpamiętniejszą, bo pierwszą na tamtym terenie, to rozbrojenie 3 Niemców wiosną 43r.na pograniczu Klęczany-Marcinkowice i zdobycie 2 kbk, parabelum i amunicję, oraz mundury, wykonaną wspólnie z "Murzynem", "Grabem" i "Jodłą". Od tego się zaczęło. A później dalsze łapanki i rozbrajanie pojedynczych lub małych grup żołnierzy Wehrmachtu /2-3/, rozbrajanie urzędników niemieckich przysyłanych w sprawach gospodarczych, jak odstawa kontyngentów, kulczykowanie bydła, kontrola gmin itp. Trochę broni w początkowym czasie zdobyłem również przy uderzeniach na miejscowe i okoliczne Liegenschafty, przy kaperowaniu żołnierzy wehrmachtu / poznaniaków, czy ślązaków - w sumie chyba 5-ciu / co pozwalało dozbrajać następnych żołnierzy OP.
W połowie 1943r.w Tęgoborzy miała miejsce likwidacja agenta gestapo, wójta gminy Łososina Dolna J.Gottfrieda i służalca niemieckiego, policjanta granatowego J.Smolenia. Gottfried w zasadzie był bezpośrednim sprawcą rozbicia II Obwodu AK Nowym Sączu krp. "Skrzynia", oraz miejscowej wówczas tj. w 1942 roku placówki krp. "Stanisław" i sąsiedniej krp. "Zofia", jak również wielu aresztowań i tragedii ludzkich, na tamtym terenie. Mimo istniejącej już w tym terenie grupy zbrojnej, miejscowi aktywiści obawiali się likwidacji Gottfrieda ze względu na represje wroga. Uważając, że w/w. jest złym i krwawym duchem tamtych stron, skontaktowałem się z kolegą mgr. Władysławem Wójcikiem mjr. "Żegotą", Komendantem Okręgowym OW. PPS ,który przysłał grupę likwidacyjną pod dowództwem por. ps."Kartuski", która przy współudziale szefa wywiadu placówki J. Stosóra ps. "Tomek", dokonała likwidacji. /ja rzekomo nic o tym nie wiedziałem, aby nie spadło na mnie odium/. Miałem jednak szczęśliwą rękę, gdyż pozbyliśmy się agentów niemieckich bez jakichkolwiek represji. A było to z ogromnym pożytkiem dla tego terenu.
W 1943 roku jesienią OP rozpoczął pierwszy w tamtym terenie uderzenia, na kolumny, transportu wroga. Właściwie w tym czasie nie były to uderzenia, ale. tzw. "łapanki". Mogli Niemcy urządzać łapanki na Polaków, dlaczego Polacy nie mieli się zrewanżować. Znakomitym terenem na "łapanki", okazały się strome serpentyny zwane pospolicie "zakrętem śmierci" w miejscowości Wysokie na szosie Nowy Sącz-Limanowa. "Łapanki" te polegały po prostu na /ginięciu/ pojedynczych motocykli niemieckich solo i z przyczepami. Za ostatnią najwyższą serpentyną, już w lesie prowadziła na dół w lewo droga, którą upolowane motocykle były odprowadzane i melinowane. Wymienione wyżej łapanki na Wysokim OP. przeprowadzał również wiosną i początkiem lata 1944r" polowaniu na motocykle a później pojedyncze samochody, rozbrajaniu Niemców i odprowadzaniu pojazdów drogą leśną w dół w kierunku południowym i melinowaniu ich po rozebraniu u gospodarzy.
Pamiętam, iż późną wiosną 1944r.w jednym dniu wykonałem 4 łapanki. Łapanki takie były niewątpliwie trudniejsze niż uderzenia na transport wroga, wymagały bowiem znacznie lepszego ubezpieczenia akcji, obserwacji i łączności, lecz równocześnie były bezpieczniejsze, gdyż nie pozostawiały śladów. A odbywały się normalnie bez strzału, gdyż pojazd piłujący jedynką został nagle otoczony. Operacja trwała maksimum 2-3 minuty i szosa była wolna. Z akcjami na Wysokim, wiąże się dla mnie dość ciekawe wspomnienie. Miało to miejsce latem 44r. kiedy to Wysokie nie było jeszcze spalone. Robiliśmy normalną łapankę. Ja kieruje akcją z markowanego, wykonane go zagajenia przez nas, wysuniętego ca 200 mb. przed las, skąd nie widzę serpentyn, lecz mam znakomite pole widzenia daleko na szosę. Stąd kieruję akcją przy pomocy łącznika na drzewie na skraju lasu, oraz umówionych sygnałów. Daję sygnał uderzenia na jeden, zbliżający się motocykl. Niespodziewanie z bocznej drogi od strony Marcinkowic na trakt główny wjeżdża kolumna zmotoryzowana .Daję natychmiast sygnał odwołujący akcję. Nagle kolumna zatrzymuje się, żołnierze wysypują się do rowów, otwierają ogień. Od strony lasu ogień otwierają moi ludzie. Jak się okazało potem, łącznik zagapił się, nie widział i nie przekazał sygnału, a nadjeżdżająca kolumna widzi, jak Niemcy /lewi/,rozbrajają Niemców /Właściwych/. Po chwili Niemcy rozwijają wachlarzem tyraljerkę po obu stronach szosy w kierunku na las. Podchodzą coraz bliżej prowizorycznego zagajenia, odległość 100-80 mb. widzę dokładnie gęby. Nie mam już na co czekać.
Mam tylko jedną drogę, pod górę, odkrytym polem do lasu. Ale też nie ma i innego wyboru. Podrywam się i jak zając, skokami rwę do lasu. Padam i biegnę mimo, że chciałbym się wryć, wtopić w ziemię. Wymiana ognia trwa nadal, ale Niemcy przewyższają moich siłą ognia kilkakrotnie. Biegnę po wyschniętym rżysku, w tumanach kurzu od padających pocisków, biegnę jak w roju pszczół. Nagle ucichł ogień z lasu. Moi nie wytrzymali nerwowo siły ognia i ilości wrogów, wycofują się.
Wtedy to /w/g. relacji późniejszej/ dwaj żołnierze z grupy, jeden z najstarszych Mikołaj Józefowski ps, "Michał" i jeden z najmłodszych Jan Peciak ps ."Grab"/byli żandarmi w placówce "Dolina"/ wysforowali się przed wycofującą się grupę z wymierzoną w nich bronią krzyczą: wy takie to a takie syny tam komendant ginie a wy wiejecie, zawracać i na stanowiska, bo w łeb. itd.
Grupa zawróciła, przydusiła znowu trochę ogniem szwabów. Ja w jakiejś niecce terenu rzucam ostatni granat, przeczekuję i znowu skok, biegiem, padnij. Zbawczy las niedaleko. Ostatnie padnij.
A ile to różnorakich myśli mądrych i głupich przesuwa się jak w kalejdoskopie w takich chwilach, jak chociażby ta: tyle szczęśliwie przebiegłeś, (a nie wiedziałem, że jestem ranny w nogę, nie czułem, zresztą ranny dość szczęśliwie, bo kula przeszła miedzy kości z tym, że później przyplątało się zakażenie), ale tu na ostatnim skoku cię dostaną. Myśli myślami, a czyn, czynem. Więc ostatni skok i jestem w zbawczym lesie. Odgryzamy się szkopom, dusimy ich ogniem. Powoli zapada zmrok (akcja była wykonywana wieczorem). Postrzelaliśmy jeszcze trochę do siebie, raczej na wiwat i na pożegnanie i nocą wycofujemy się na Kretówkę. Ujemnym skutkiem tej akcji było to, że Wysokie zostało spalone, Niemcy zarządzili wycinkę lasu wzdłuż szosy, a przy wyjeździe z N. Sącza zostały ustawione ostrzeżenia "Achtung! Banditen gefahr ", z nakazem wyjazdów zbiorowych.
Na podstawie przytoczonego wyżej wydarzenia, chciałem zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsze, jak często przypadek decyduje o życiu człowieka i chyba należy wierzyć w przeznaczenie, po drugie jak jednak Niemcy byli doskonale wyszkoleni, co miałem możność oglądać początkowo z mojego zagajnika i bezpośredniej bliskości, kiedy to jak na paradzie rozwijali natarcie.- Po wojnie byłem dwukrotnie w tamtym miejscu, raz sam, drugi raz ze; Stasią /żoną/, gdzie ze spokojem zastanawiałem się, jakim prawem natury człowiek żyje.
- /'tutaj wpadka po itd. :co by się nie mówiło, pisało, czy myślało o "Michale" i "Grabie" po wojnie, muszę obiektywnie stwierdzić, że w okresie okupacji w grupie tzw. "Z" mojego OP. byli to bezwzględnie najbardziej waleczni, odważni i dzielni żołnierze, czego niejednokrotnie dali dowód na swoich partyzanckich ścieżkach/.
Wracając do moich wspomnień z działalności tzw. bojowej OP. chciałem nadmienić, że po tej ostatniej a nie całkiem udanej łapance na Wysokim, wykonałem tam jeszcze 3 akcje, ale już z uderzenia. W sumie wykonałem tam chyba 12 akcji Dalszych kilkanaście łącznie uderzeń na kolumny transportowe Oddział, a raczej poszczególne jego grupy, t. j ."Z,U i P" wykonały na serpentynach Bujne-Posadowa, na serpentynach w Dąbrowej k. Zbyszyc, na serpentynach w Żmiącej, Królówce i koło Żegociny. Z innych akcji, które zaliczam do tzw. bojowych a które pamiętam, to rozbrojenie Bahnschutzu w Męcinie, wykolejenie transportu niemieckiego na zwrotnicach w Pisarzowej i zablokowani na kilkanaście godzin tamtej linii kolejowej Nadmieniam że było to pozorowane pęknięcie iglicy zwrotniczej, na czym jako kolejarz i poprzedni uczestnik sabotażu kolejowego znałem się dobrze, a co było niemożliwe do wykrycia i pociągniecie pod sabotaż, jak również chciałem podkreślić to, że mimo posiadania znacznej ilości materiałów wybuchowych wykradanych z Klęczan, nie kusiłem się o wysadzanie pociągów z obawy przed represjami na ludności), to likwidacja Alojzego Riedlmeiera, komendanta okolicznych posterunków, rozpracowujący mój Oddział, to rozbrojenie ,żandarmerii niemieckiej w Kątach, spalenie posterunku żandarmerii w Jakubkowicach, to rozbrojenie i likwidacja 8 własowców z garnizonu w Limanowej buszujących w Stańkowej, to rozbrojenie małego oddziału Wehrmachtu w Porąbce Iwkowskiej, to dwukrotne uderzenie na tak zwaną "Frankówkę" w Zbyszycach, zdobycie broni i różnych materiałów, to rozbrajanie pojedynczych lub małych grup Niemców 3-5 na całym terenie działalności 0P. i w różnych okolicznościach, które trudno pamiętać, to jeszcze z ważniejszych wysadzenie ' magazynu materiałów wybuchowych w kamieniołomach w Klęczanach, to uderzenie na posterunek żandarmerii w Czchowie, rozbrojenie jej i innych Niemców przygotowanych do wyjazdu, w wyniku której to akcji zdobyto około 80 kb. 4 rkm. kilka pistoletów, dużą ilość amunicji i granatów, oraz wiele pełnego umundurowania niemieckiego, którą to pełną zdobycz przekazałem placówce "Cezar" z Komendy Obwodu "Batuta", celem jej dozbrojenia dla akcji krp. "Mosty", to spalenie magazynów niem. w Żegocinie'/to wreszcie wykonanie akcji krp. "Mosty", polegającej na ochronie i zabezpieczeniu przed wyminowaniem elektrowni i zapory wodnej w Rożnowie, mostu na rzece Dunajec w Kurowie, oraz budującej się zapory w Czchowie, która to akcja należała bezsprzecznie do najważniejszych z wszystkich wykonanych przez OP. "Topora" a może i w całej Sądecczyźnie, biorąc pod uwagę jej późniejsze aspekty gospodarcze, a w wyniku której zostały uratowane nie tylko te obiekty przed zniszczeniem, lecz również dziesiątki wsi i miasteczek, położonych w dolnym biegu Dunajca.
Drugim rodzajem działalności OP. to operacje sabotażowo-dywersyjne polegały one na niszczeniu mleczarni, urządzeń mleczarskich i zlewni mleka, na niszczeniu i rozbijaniu urzędów gminnych i niszczeniu wszelkiej ewidencji prowadzonej przez te urzędy, a w szczególności ewidencji ludności, bydła i trzody chlewnej oraz odstawy kontyngentów, na uderzaniu na Liegenszafty i zabieranie środków żywnościowych, na ochronie i przeszkadzaniu w kulczykowaniu bydła, wywozu ludzi na roboty do Niemiec, na wykonywaniu kar chłosty na urzędnikach niemieckich przysyłanych w teren, oraz na innych nadgorliwcach, rozbrajanie tych urzędników, na wykradaniu przez zorganizowaną drużyn w Klenczańskich kamieniołomach pod dowództwem "Kamienia" i "Lonta" materiałów wybuchowych dla potrzeb podziemia /większe ilości tych materiałów przekazywałem Oddziałom Wojskowym /OW/ PPS. z ugrupowania mjr. "Żegoty" mgr. WŁ. Wójcika, a w szczególności OP. "Karola", Franciszka Krzyżaka, który przy ich pomocy wysadzał pociągi na odcinkach kolejowych l .Sącz-Kamionka wielka i Stróże-Wola Łużańska. Odnośnie "Kamienia" i "lonta" pragnę nadmienić, że w wyniku wysadzenia magazynu mat. wybuchowych, ci dzielni żołnierze zostali aresztowani przez gestapo nie wiem, czy przeżyli/,na ochronie wreszcie samej ludności w różnych sytuacjach /ostrzegając ją po likwidacji Riiedlmeiera, Gottfrieda, rozbiciu żandarmerii w Czchowie itp / oraz ludzi ukrywających się. Takich i podobnych akcji sabotażowo-dywersyjnycn OP. wykonał b. wiele, chyba gdzieś w granicach stu, jeżeli się zważy, że były one wykonywane czasami kilkakrotnie w tej samej miejscowości, zarówno w tych gminach, z którymi OP był ściślej związany, jak i sąsiednich, w ramach tzw. "pomocy sąsiedzkiej", na prośbę np. aktywistów Ruchu Oporu w gmi nie Chełmiec, czy gminy Iwkowa i Ujanowice, a nawet Żegocina ,wysyłanych przez "Orlicza" ,czy "Znicza",a przekazywanych mi przez "Górala", mającego ścisłe powiązanie z tamtym terenem. Należy również podkreślić, że było to możliwe, z chwilą rozwinięcia sprawnie działającej siatki wywiadu i dobrej łączności, co szczególnie miało już miejsce w 1944r.
Dalszym rodzajem działalności OP to likwidacja konfidentów gestapo i różnego rodzaju szpili, którzy przeszli na współprace z wrogiem, oraz wykonywanie kary chłosty w stosunku do nadgorliwców. Szczególnie ta działalność nasiliła się z końcem 1943 r. Z wyroku Cywilnego Sądu Specjalnego, zostały wykonane na tamtym terenie wyroki śmierci na konfidentach jak: Gadzina Mieczysław i Chełmecki Teofil z Zawadki, Wolak Stanisław i Wolak Jan ze Skrzętli, Mrzygłód Stanisław oraz b. niebezpieczny konfident Płaszko Paweł ujęty w Męcinie, przy którym znaleziono listę 36 ludzi podziemia, z którą właśnie w/W. wybierał się na gestapo w N. Sączu. Nie doszedł. I szczęśliwy przypadek uratował kilkudziesięciu d ludzi przed torturami gestapo, a stało się to w dużej mierze za sprawą żołnierza OP Jana Peciaka ps. "Grab", o którym pisałem wyżej.
Również w tej działalności, wykonano sporą ilość kar chłosty. Również wydany był wyrok śmierci przez WSS. przysłany do wykonania przez KO. na rotmistrza mgr. Lucjana Sławika/ b. Komendanta Obwodu krp. "Skrzynia". Wyrok nie został wykonany, gdyż grupa likwidacyjna "Sokół, Murzyn i Jodła", nie mogła go rozpracować. Ze sprawą kar chłosty, chciałem przedstawić ciekawy epizod. Karę chłosty, za skrupulatne wykonywanie poleceń okupanta otrzymał sołtys pewnej gromady, którego nazwiska nie podaję, aby go nie krzywdzić. Umówiłem się ze zastępcą "Sokołem", odnośnie procedury postępowania ja bronię, on naciera. Zgodnie ze zwyczajem, wyciągamy faceta nocą z domu i prowadzimy na pobliską polanę.
Tutaj ja przemawiam do delikwenta, tłumacząc jak okupant w okrutny sposób morduje polaków, jak my się męczymy i narażamy, aby ich bronić, zaś on pomaga temu krwawemu okupantowi, bo robi to, to, to, itd. wyliczam jego niewłaściwe postępki. "Sokół" przerywa: panie komendancie, melduję posłusznie, co to z takim gadać, to kawał łotra i zbója, to mu z oczu patrzy. Chwileczkę "Sokół" odpowiadam, jeszcze czas i dalej mówię na temat Ojczyzny, Polaków i ich obowiązków względem niej itd. A "sokół", panie Komendancie szkoda śliny repetuje broń, ciągnie go pod drzewo. Ja jeszcze wstrzymuję "Sokoła", przemawiam znowu do sołtysa a on słucha i po pewnym czasie mówi: panie komendancie, jo to wszystko robił, co wy mówicie, ale nie wiedziołem, że jo źle robię, ale jeżelim źle robił, to mnie zastrzelcie.
Jestem wzruszony, przecież on stał w obliczu śmierci, bo nie wiedział, że to będzie kara chłosty, on ma żonę i dzieci i taka wypowiedz .Odsyłam ludzi, długo z nim rozmawiam. Daję zadania, sprawdzam. Po miesiącu "Twardy", bo takie dałem mu ps. jest zaprzysiężony, na leży do organizacji. Ile razy później "Twardy" się sprawdził! To jeden z dzielniejszych żołnierzy podziemia. Tacy byli tamtejsi ludzie, tacy byli górale Sądecczyzny.
Następnym rodzajem działalności OP. a równocześnie b. pożytecznym w tamtych terenach zwłaszcza dla ludności, była sprawa likwidacji band złodziejskich, które buszując pod płaszczykiem podziemia nękały ludność, a niejednokrotnie stwarzały nieprzyjemne sytuacje w terenie. Tak więc zostały zlikwidowane bandy rabunkowo-złodziejskie i bandyckie "Leśniaka", "Haczyka" i "Grubego" uwalniając okoliczną ludność od zagrożenia z tej strony. Zarówno te wyroki, jak liczne kary chłosty, pozwoliły wytępić bandytyzm i złodziejstwo na tamtym terenie.
Zarówno działalność sabotażowa OP. zwłaszcza na odcinku gospodarczym, jak również likwidacja konfidentów i band rabunkowych, była b. pozytywnie oceniana przez ludność i pozwalała coraz bardziej cementować jej współpracę z podziemiem i ruchem zbrojnym. Niezwykle również cenną działalnością, była działalność propagandowo nękająca w stosunku do okupanta, która niejednokrotnie uchroniła ludność od represji, czy pacyfikacji i sprowadziła wroga na manowce. Polegała ona w szczególności na markowaniu akcji wykonanych przez OP "Topora", jakoby były one wykonane przez partyzanta radziecką / nie było jej na moim terenie/, przez używanie mowy rosyjskiej, jak to miało miejsce np. przy uderzeniu na żandarmerię w Czchowie, czy bezpośrednim rozbrajaniu Niemców, przez używanie ubiorów rosyjskich, lub zbliżonych do nich, przez pozostawianie na miejscu akcji różnych rekwizytów rosyjskich, jak to miało np. miejsce m.in. przy likwidacji A. Riedimeiera, przez pozorowanie przemarszu większych grup radzieckich, jak np. w lesie bilskim tuż pod zaporą w Rożnowie, czy koło żandarmerii w Kobyle Gródku / np.15 żołnierzy przechodzi przez widoczny odcinek, obiegając dołem i z powrotem 10 razy a Niemcy liczą 150 żołnierzy-przemarsze takie odbywały się wieczorem, a łącznicy -ubezpieczenie czuwało, czy Niemcy nie otwierają ognia/,przez wykonywanie jednej nocy kilka akcji przez poszczególne sekcje OP. w odległych terenach, co utwierdzało Niemców w mniemaniu, że jest kilka Oddziałów P. /dot. to w szczególności sabotażu gospodarczego/ itp. triki propagandowe. Proste, a jakże często chwytały. Pomysł ten narodził się około połowy czerwca 1944r.kiedy to po raz pierwszy zetknąłem się z lejtnantem "Aloszą", późniejszym dowódcą jednego z pododdziałów partyzantki radzieckiej płk. Iwana Zołotara. "Aloszę" z kilkoma, może kilkunastoma ludźmi przejąłem z placówki Ignac I w Iwkowej w Dobrocieszy lub Krosnej, którego zgodnie z jego prośbę przerzuciłem szlakiem podziemnym w Kierunku Krościenka. Rozmowa, wymiana paniątek itd. i od tego się zaczęło.
Z "Aloszą" spotkałem się jeszcze raz w Żmiącej i raz w czasie akcji na Wysokim. Uderzenia na kolumny transportowe, na żandarmerie itp. stanowiły też w pewnym stopniu akcje nękające wroga w terenie, gdyż Niemcy nigdzie nie byli pewni swego życia a równocześnie akcje te podnosiły ducha polaków. Tej akcji propagandowej b. dobrze posłużył, niestety nieszczęśliwy wypadek, jaki miał miejsce latem, chyba w sierpniu 44 r. Otóż za sprawą Riedlmeiera, który rozpracowywał teren tamtejszy i mój oddział, mimo jego likwidacji i znanych nam konfidentów, w sierpniu 1944r. Eisatzgruppe i żandarmeria z N. Sącza przy współudziale Wehrmachtu i gestapo robiła kocioł na OP. w rejonie Jaworza i Stańkowej.
Widocznie Riedlmeier przed likwidacją, przekazał jeszcze na gestapo swoje zebrane wiadomości, a może uczynił to później inny, nierozpracowany konfident. Faktycznie w tym czasie grupa "Z" OP. stacjonowała, rozbita na sekcje w tym właśnie terenie. Wczesnym rankiem, ale jeszcze po ciemku, około 80 samochodów zamknęło szosy od północy i południa wzdłuż tego pasma górskiego, na wysokości Jaworza, równocześnie zamykając od wschodu i zachodu połączenie między szosami .W tym stanie rzeczy kocioł został zamknięty, a sytuacja stała się groźna. W prawdzie kocioł był zamknięty na dość dużej przestrzeni, ale przecież będzie się ścieśniał, a Niemców w każdej chwili będzie co raz więcej.
Rankiem wychodzi nasze rozpoznanie. Od strony północnej rozpoznaje teren Tadeusz Biedroń z Tęgoborzy ps. "Kmicic", ze znanej rodziny Biedroniów, pionierów ruchu konspiracyjnego na tym terenie. Pada seria z jednego, wcześniej obstawionych, karabinu maszynowego. Nie ma żadnych możliwości podejścia i odbicia go. Teren w tym miejscu otwarty, sieją karabiny maszynowe.
Ze wcześniejszego wyszkolenia żołnierze 0P wiedzą, że w wypadku wpadki, zostali przechwyceni przez partyzantkę radziecką i zmuszeni do przewodnictwa. Ma to ochronić ludność miejscową, a może i ich samych. Pamięta o tym dobrze "Kmicic". A oto relacja gospodarza, u którego był częściowo opatrzony i przesłuchany "Kmicic". Postrzał w brzuch kilkoma kulami. Stan b. ciężki beznadziejny. Jest jednak przytomny. Zapytywany odpowiada, że 2 dni temu zabrali go partyzanci radzieccy, żeby ich zorientował w terenie. Broń dali mu pół godziny temu i wysłali w tym kierunku. Teraz rozumie, że był przynętą, że za jego cenę, chcieli rozeznać rozmieszczenie Niemców, kierunek i siłę ich ognia Jaki stan i uzbrojenie? Około 600 żołnierzy kilkanaście karabinów maszynowych na koniach, uzbrojenie znakomite. "Kmicic" słabnie. Otrzymuje zastrzyk, później zostaje przewieziony samochodem do N. Sącza.
Po pewnym czasie Niemcy ściągają posterunki, likwidują kocioł i około południa odjeżdżają do Sącza a z nimi, jeszcze wówczas żyjący "Kmicic". Co było powodem likwidacji kotła? Czyżby relacja i fantazja, a raczej przemyślana relacja "Kmicica"? Chyba tak, skoro sprawa ta odbiła się głośnym echem na gestapo i wśród Niemców i chyba to uratowało grupę z okrążenia. Bo cóż innego przypuszczać? Widocznie Niemcy uznali, że ich siły są stanowczo za słabe do walki, więc po co narażać głowę.
Nie wiemy co z Kmicicem. "Zbyszko" z wywiadu rozpoznaje szpitale. Uzyskuje informacje, ze w jednym z nich leży pod strażą młody chłopak /"Kmicic" miał 17 lat/ Z grupą "U" przygotowuję odbicie. I wiadomość, że to jest zupełnie kto inny. O "Kmicicu" ślad i słuch zaginął. Dla mnie sprawa tym przykrzejsza, że Tadziu to jedyny syn A. i F. Biedroniów, bliskich krewnych ze strony mojej żony. Śmierć Tadzia "Kmicica" i rozpacz jego rodziców przeżyłem b. głęboko Tadziu to przecież mój bliski kuzyn.

6. Stosunek ludności do partyzantów, /punkt ten dotyczy zakończenia części V wspomnień/.

Omawiając moją działalność na pograniczach ziemi sądecko limanowsko-brzesko bocheńskiej w oddziale partyzanckim, nie można pominąć stosunku ludności do nas i naszych poczynań.
Początkowo stosunek ten był b. ostrożny, wyczekujący, powiedziałbym, bojaźliwy Ale nie należy się dziwić. Czas, gdy ja znalazłem się w tamtym terenie, to okres szczególnych represji, terroru, wsyp i aresztowań.
Trudno się dziwić, gdy rodzice na zawsze tracą dzieci, gdy dzieci bezpowrotnie tracą rodziców. Aby zrozumieć grozę tych dni i tych czasów, trzeba je było po prostu przeżyć. Więc nie należy się dziwić tej początkowej powściągliwości, czy bojaźni. B. dobrze podziałała na tamtejszą ludność, zwłaszcza tęgoborsko-łosososińską likwidacja Gottfrieda i Smolenia /bez żadnych represji/,a następnie ich ochrony a nawet obrony w wyniku działalności OP. na odcinku przeprowadzanych akcji sabotażowo-dywersyjnych jak niszczenie gmin i wszelkich jej ewidencji, jak niszczenie mleczarni i zlewni mleka, ochrona przed kulczykowaniem bydła i trzody chlewnej, ochrona przed wywozem ludności na roboty itp. wymienionych poprzednio wyżej. Znacznie również zbliżyła ludność do nas, nasza działalność dot. likwidacji konfidentów, donosicieli i szpicli, bandytów i złodziei. To przecież w sumie były widoczne znaki ich ochrony i obrony, zarówno przed bestialstwem okupanta, jak i mętami ludzkimi.
W 1944r.już niemal cała ludność odnosiła się do OP. i jego żołnierzy b. przychylnie, serdecznie, powiedziałbym z entuzjazmem. Stwarzało to dla nas znacznie lepsze warunki wyżywienia i zakwaterowania / jak to nie raz było głodno i chłodno /,poruszania się w terenie, łączności, w pewnym sensie większego bezpieczeństwa itp. Nie odczuwało się żadnych specjalnych różnic między AK i BCH /tych ostatnich w tamtych terenach było zresztą nie wielu/ i to zarówno przed, jak i po scaleniu.
W tym miejscu należałoby wymienić chociaż kilka osób, czy rodzin, których zapamiętałem, a którzy w tych ciężkich czasach okazywali nam szczególna pomoc i serdeczność zarówno mnie osobiście, jak i żołnierzom mojego Oddziału. Do osób na terenie gminy Chełmiec i Łososina Dolna, należy zaliczyć w szczególności:
rodzinę Smagów z Trzetrzewiny, Józefa Krzaka młynarz z Chomranic, rodzinę Szwedów i Pulitów z Chomranic, u których leżałem z zakażeniem po postrzale na Wysokim ,to sołtys Kopeć z Chomranic i "ciotka" z Klęczan, to żarliwa Polka i patriotka Jadwiga Aleksander z Krasnego Potockiego /znała mnie jako d-cę sekcji OP."Topora"/,to rodziny Biedroniów-Aniela, Fryderyk i Jan z Tęgoborza, to dr. Stanisław Dobek ps. Jaksa z Męciny, to Bronisława Górska ps."Turek" z Rojówki, to Emilia i Stanisław Krzykalscy z Białejwody, to Ignacy Waśko, Franciszek Basta, Stanisław Bukowiec i Waśko Jacenty-wszyscy z Zawadki, to dr. Cisowski z Tęgoborza, to Jan Studziński "Jasiu" z Bilska, to Jaśkiewicz Jan, Gwóźdź Tomasz z Michalczowej, to Zając Józef z Klęczan.
Na pograniczach gmin Ujanowice Iwkowa, Czchów-Zakliczyn i Kobyle Gródek pomocy dla OP. udzielali: Agnieszka i Andrzej Pajorowie z Dobrocieszy, Maria, Jan i Stanisław Bukowcowie z Krosnej, Augustyn Paweł i Filipek ze Sechnej, dr. Zygmunt Orzeł ps."Antek?" z Ujanowic, inż. Józef Marek z Tymbarku, ks. Jozef Wałek ps ."Józwa" proboszcz z Tropią, ps."Zofia" z Zakliczyna, Kwiatkowski Stanisław z Zakliczyna, Winiarski Józef ps "Szary" z Roztoki-Brzeziny, Kwiatkowski Stanisław z Zakliczyna wraz z Andrzejem Krakowskim, ks. Góra Jan proboszcz z Paleśnicy, oraz z tej samej miejscowości nauczycielka Emilia Jędrzejowska i Gondek Jan ps."Kruk", Lulek Michał ps "Leśnik" gajowy z leśniczówki Gródek, oraz zespół Połomska Jadwiga i Zięcina Jan ps."Wilk" z Jelnej i mgr. Adam Małek wójt gminy i Stanisław Lipiński kom. posterunku granatowego w Kobyle Gródku. To właśnie "Wilk", przy pomocy w/w i innych, których nie znam jako kwatermistrz w tamtym terenie, żywił i kwaterował grupę "uderzeniową OP. "Topora".
Trudno pamiętać i wyliczyć tych wszystkich ludzi, którzy w tych ciężkich dla nas czasach współpracowali w jakikolwiek sposób i udzielali pomocy żołnierzom OP. "Topora". A pomoc ta była nie tylko pomocą materialną, ale dla nas jakże wielką pomoc moralną, gdy my, wyrzuceni z kręgu ludzi normalnych, my bandyci "Banditen" na których "Ubermesche" urządzali polowania, jak na dzikiego zwierza, znajdywaliśmy tak potrzebną pomoc, oparcie i zrozumienie. A przecież pomocy tej udzielali nam niejednokrotnie i ludzie b. biedni i dzielili się często z nami przysłowiowym ostatnim kęsem chleba. Należy się więc im wszystkim ogromną wdzięczność z naszej strony, gdyż pomagając nam, czy współpracując z nami, narażali często nie tylko własne życie, ale i życie swoich najbliższych. A jeżeliby kiedyś ktoś z Was przeczytał te wspomnienia i nie znalazł siebie, niech wie, że to zawiodła jedynie pamięć ludzka, ale najlepsza i najgorętsza wdzięczność pozostała w moim sercu i mojej duszy.
I proszę mi wybaczyć, że nie umiem tego co czuję właściwie sformułować i wyrazić, ale jestem już b. zmęczony, dokuczają mi bóle, nie bardzo mogę zebrać myśli. Ale chyba tutaj nieistotne są słowa? Ważna jest ta ogromna wdzięczność która po tylu latach pozostała w moim sercu dla tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób pomagali mnie i wszystkim innym na naszych partyzanckich ścieżkach.

7. Inne wydarzenia i refleksje, jakie jeszcze nasuwają się w odniesieniu do działalności partyzanckiej.

Z początkiem 1944r. przybył na tamt. teren wybitny polakożerca, pełniący nadzór nad miejscowymi posterunkami żandarmerii, st. wachmistrz Alojzy Riedlmeier.
Głównym celem i zadaniem jego działalności, była walka z ruchem partyzanckim. Znał on dokładnie swoje zbójeckie rzemiosło, wprawiony zresztą b. dobrze w tej działalności w powiecie jędrzejowskim na kielecczyźnie, skąd przybył.
Z uwagi na podział 0P.na grupy i sekcje i wykonywanie nimi równocześnie kilku akcji jednej nocy w kilku miejscowościach, Niemcy uważali, że w tym terenie działa kilka oddziałów i przysłali specjalistę do ich likwidacji.
Należy przyznać, że szybko odczułem skutki jego działalności i penetracji. Zaczęło się robić ciasno w terenie a działalność Riedlmeiera zaczęła co raz więcej nas krępować, zaczęła nas dusić.
Poznał już częściowo nasze ścieżki o czym świadczyły zasadzki, które szczęśliwie omijaliśmy. W wyniku 5 zasadzek, które urządzi Riedlmeier, tylko koło Jodłowca został ranny żołnierz OP. podchorąży "Lot" zaś w drugim wypadku szczęśliwie z opresji wyszedłem ja sam i chyba swojej 15 strzałowej belgijce mogę w tym wypadku zawdzięczać życie.
Poczynania Riedlmeiera i jego zasadzki, świadczyły równocześnie, że posiada on dobrych informatorów w terenie. Wywiad OP. i placówki "Dolina", przy pomocy naszych wtyczek na posterunkach żandarmerii zaczęły działać, w wyniku czego 2 konfidentów zostało rozpracowanych i usuniętych.
Odnośnie tych wtyczek pragnę nadmienić, że prawie na każdym posterunku żandarmerii mieliśmy wśród załogi policji granatowej informatora, członka organizacji. Do najbardziej ofiarnych należeli: na żandarmerii w Kobyle Gródku Stanisław Lipiński, w Jakubkowicach Stanisław Cielecki, w Czchowie ps." Filut " nazwiska nie pamiętam, jak również nazwisk i ps.ps. innych współpracowników.
Mimo likwidacji tych 2 konfidentów, Riedlmeier nadal jest groźny, co świadczy, że posiada więcej informatorów.
Pada decyzja likwidacji Riedlmeiera nawet, gdyby miał nastąpić jakiś odwet wroga. Uważałem bowiem, że w wyniku jakiejś wpadki, może być większa wsypa, która może nawet spowodować pacyfikację."Tomek" i " Jasiu" z wywiadu placówki "Dolina" uzyskują informację, że Riedlmeier 20 czerwca ma przyjechać na post. żandarmerii w Rożnowie.
Zasadzkę można zrobić tylko przy jego wyjeździe z Rożnowa, otrzymując przez wywiadowców odpowiedni sygnał. Nie wiadomo gdzie Riedlmeier uda się z Rożnowa. Dlatego 20 czerwca rano urządzamy 3 zasadzki na trasach jego przejazdu, lub przemarszu.
W Wiesiółce czuwa z ludźmi Jan Zięcina "Wilk", koło przewozu w Tropiu "Zbyszko" ' z 5 ludźmi i tuż koło zapory w lesie bilskim ja z "Murzynem" ,"Michałem", "Kaczką" i "Sokołem". Las bilski jest bez żadnego poszycia. To las bukowy.
W małej niecce terenowej urządzamy zagajenie z małych świerków. Jesteśmy w odległości ca 250 mb. od zapory i 30 mb. od drogi prowadzącej z Rożnowa na poste runek żandarmerii w Jakubkowicach.
Cały dzień mija daremnego czekania. Nazajutrz zajmujemy stanowiska o 4 rano, już z pewnymi przygodami.
Około 7-mej za potrzebą do zagajnika podchodzi robotnik a około 10-tej zbierająca gałęzie babcia starowina.
Nie ma rady. Związani i zakneblowani leżą grzecznie. Czuwamy.
Dopiero wieczorem słychać marsz kilkunastu ludzi. Wyłaniają się z przechyłki drogi.
Idzie Riedlmeier ze swoją obstawą. Wysoki, potężnie zbudowany oprawca, w czerwonych butach z cholewami, na piersiach MP na pasie 4 granaty, u boku kabura, przez ramię przewieszona podręczna torba. Pada salwa a z nią Riedlmeier. Jest ciężko ranny, ale jeszcze stara się ściągnąć MP z piersi. Nie da rady.
To już koniec jego zbójeckiego żywota. Obstawa jego w popłochu rwie na zaporę. Popędzamy ją granatem. Z zapory otwierają po chwili silny ogień. Ale tylko ogień.
Nie ma odważnych Niemców do pójścia wieczorem w las. A ciężko ranny Riedlmeier, z bólu czy ze strachu wyje. Tak, nie krzyczy, lecz wyje. I nie był to krzyk ludzki, lecz wycie dzikiego zwierza, rozlegające się echem po lesie, które jeszcze długo słyszałem, gdy przechodziłem niejednokrotnie później tamtym lasem. I nie raz myślałem, w tym człowieku zostały zabite wszelkie ludzkie instynkty i że człowiek ten zamienił się w krwawą, dziką bestię. A że tak było, świadczyły jego zapiski w notesie, z których wynikało, że osobiście zestrzelił on 34 Polaków, podając miejscowość, oraz zaznaczając Frau lub Mann. Ot. niemiecka skrupulatność.
Zbieramy łuski, puszczamy nieproszonych gości, likwidujemy prowizoryczne zagajenie, zabieramy broń szkopa, w odległości 30 mb. przed przechyłką na której ukazali się Niemcy ,rozsypujemy na drodze łuski rosyjskie, rzucamy nóż z napisem rosyjskim "skrzydlaty koń" /magnetnaja łoszak, czy coś takiego/,rubaszkę.
Są to rosyjskie rekwizyty. otrzymane swego czasu od Aloszy, a które mają przekonać Niemców, że Riedlmeier po prostu nadział się na partyzantkę radziecką. Pomysł okazał się dobry, gdyż tak później rozeznało tą sprawę gestapo i nie było żadnych represji.
Z Riealmeierem wiążą się jeszcze następujące sprawy wymieniłem swoją belgijkę na jego rewolwer, którym okazał się nasz vis z radomskiej fabryki broni a który był dla mnie jakąś pamiątką, gdyż była to nasza polska broń, ale z niemieckimi, odciśniętymi sztancą "wronami". Z tym rewolwerem zakończyłem moją wojenną tułaczkę.
2.Byłem zmuszony zmienić ps. z "Topór", na "Długi" aby zmylić jego ślady ,oraz przerzucić żonę z maleńką córeczką i najmłodszą siostrą z tarnowskiego do Krosnej w limanowskim, gdzie ukrywały się już do końca wojny. Obawiałem się bowiem, że po ps. może gestapo trafić i do Tarnowa. Po postrzale na wysokim, poszła w teren wieść, że "Topór" nie żyje.
3.Dzięki Riedelmeierowi był Kocioł na 0P. na Jaworzu, zakończona szczęśliwie dla oddziału a tragicznie dla "Kmicica". Jeszcze po śmierci potrafił on zaszkodzić.
Również potrafiliśmy wywieźć w pole gestapo przy akcji na żandarmerię w Czchowie. Tutaj też pozorowaliśmy partyzantkę radziecką, o czym był święcie przekonany Duringer, komendant żandarmerii na Czchów i Rożnów i tak relacjonował on to uderzenie gestapowcom na drugi dzień w/g relacji Józefa Lulka ps. "Jastrząb" oraz zastępcy kierownika Bauleitung w Czchowie Jana Sobieskiego.
Akcja ta, mimo, że należała do jednej z większych w działalności OP. " Topora" nie pociągnęła za sobą żadnych represji. W tym miejscu pragnę zdementować wypowiedzi niektórych kronikarzy twierdzących, jakoby w wynika tej akcji w dniu 1 sierpnia 44r. była pacyfikacja w miasteczku Czchowie.
Akcja na żandarmerię i Niemców w Czchowie miała miejsce w nocy z 29 na 30 lipca 44r.,zaś w dniu 2 sierpnia 44r.pijani własowcy i Werkschutz, urządzili libację ,a potem i hulankę w Czchowie, która była związana z wiadomością o wybuchu powstania polskiego w Warszawie i nie była absolutnie represją czy pacyfikacją w wyniku wykonanej akcji. Twierdzę to z całą stanowczością gdyż na tym terenie wówczas byłem tam działał mój wywiad i moi informatorzy. Faktycznie pijani własowcy i Werkschutz spędzili ludność do kościoła, wygrażając że im pokażą powstanie, przetrzymali ich cały dzień i potem wypuścili.
Zastrzelona została głucha dziewczyna i dwóch żołnierzy z placówki "Cezar" ,przy których znaleziono kompromitujące ich dowody.
Szczegółowe opracowanie akcji na Czchów zostało sporządzone przez córkę Józefa Lulka ps. " Jastrząb", które w 1966r. otrzymało drugą nagrodę województwa krakowskiego na konkursie młodzieży szkół licealnych ,a które załączam do moich wspomnień.
Użyłem wyżej słowa pacyfikacja i na ten temat słów kilka, największą moją zmorą w okresie działalności partyzanckiej było to ,aby w wyniku wykonywanych akcji nie nastąpiły represje czy pacyfikacje, żeby nie stracić żołnierzy.
Była to moja mania prześladowcza, jakiś uraz. Ale wynikał on z pełnej świadomości, że ja przecież za tych ludzi odpowiadam zarówno za żołnierzy OP., jak też za ludność cywilną tych terenów, na których wykonywałem akcje.
W związku z powyższym przed wykonaniem jakiejkolwiek akcji brałem pod uwagę wszystkie okoliczności za i przeciw, przeprowadzałem szczegółowy wywiad i rozpoznanie, omawiałem dokładnie z żołnierzami OP. akcję którą mieliśmy wykonać, aby nie było żadnych nieprzewidzianych niespodzianek oraz starałem się wykonywać akcje w miejscach niezaludnionych.
Jeżeli zachodziła konieczność wykonania tych akcji koniecznych w miejscach zaludnionych to starałem się upozorować i podciągnąć pod partyzantkę radziecką co często się udawało.
Z wielu akcji które mogły być znakomicie wykonane z naszego punktu widzenia jako partyzantów, ale mogły przynieść szkodę dla ludności, rezygnowałem. Przecież w takim Czchowie mogłem zrobić piękną jatkę i usmażyć około 100 Niemców, jak to oni zrobili na przykład we wrześniu 1939 r. z bohatersko broniącą się kompanią żołnierzy polskich, bohatersko broniących się w Szczucinie, a których Niemcy żywcem spalili w piętrowej szkole.
Można było, a nawet beczki z benzyną były na miejscu, ale rozsądek musiał wziąć górę nad sprawiedliwością. Chodziło bowiem o miejscową ludność, chodziło o ważność akcji krp. "Mosty".
W zasadzie trzy akcje były wykonane w okolicznościach, które mogły przynieść represje i w które było wkalkulowane z góry ryzyko ale w tych wypadkach należało zaryzykować gdyż chodziło o akcje, które miały większy ciężar gatunkowy.
Mam tu na myśli likwidację Riedlmeira i Gottfrieda gdzie chodziło o zapobieżenie większych wsyp i aresztowań czy uderzenie na Czchów gdzie chodziło o zdobycie większej ilości broni dla potrzeb akcji krp. "Mosty".
Na marginesie wyżej wymienionych stwierdzeń, można by się pokusić o sporządzenie przez historyków bilansu strat ludności polskiej, w wyniku pacyfikacji wykonanych przez Niemców w odwet za nieprzemyślane akcje jak to często miało miejsce w Kieleckim, czy innych terenach Polski/ u nas np. Ochotnica, Waksmund, czy Jamna/. Co zyskano przez te akcje, a co w zamian stracono i czy miały one jakieś zasadnicze znaczenie w skali wyzwoleńczej.
Pragnę podkreślić że w moich poczynaniach partyzanckich byłem bardzo ostrożny, i rozważny, co wynikało jak nadmieniłem wyżej z odpowiedzialności za wszystko co robiłem na tamtym terenie. W związku z powyższym największą uwagę przywiązywałem do sprawnie działającego i mocno rozbudowanego wywiadu, do przestrzegania zasad głębokiej konspiracji, do sprawnie działającej służby łączności, której rzetelna praca nieraz decydowała o życiu ludzi.
Chciałbym tu krótko zwrócić uwagę na rolę łączników których nie zawsze doceniają kronikarze i historycy. A łącznicy to przecież żołnierze pierwszej linii i najbardziej narażeni, których cechowała odwaga, spryt i szybka orientacja. Od tych wyżej wymienionych cech, refleksji i szybkości działania. zależało często, jak nadmieniłem wyżej życie wielu ludzi.
Te właśnie wyżej wymienione motywy, jak również to że często odstępowałem od akcji które mogły spowodować represje / mimo że całkowicie mogły się udać/ były przyczyną że w wyniku działalności OP. nie było ani wsyp, ani aresztowań, ani pacyfikacji.
Przez okres dwuletniej działalności oddziału zginęło zaledwie dwóch żołnierzy a to "Kmicic" z grupy zasadniczej "Z" i "Sroka" z grupy tzw. północnej "P", oraz byli ranni "Lot", " Kastor, Józwa, Babinicz, Kłonica" oraz ja.
Aresztowani zostali nie będący w OP. ale z nim współpracujący Szkarłat Stanisław ps."Kamień" i Józef Pietrasik ps. "Lont", w wyniku wysadzenia magazynu materiałów wybuchowych w kamieniołomach w Klęczanach/ podobno zostali wysłani do Oświęcimia /.
"Kmicic" zginął w czasie kotła /okrążenia / urządzonego przez Niemców na Jaworzu, zaś " Sroka" w. czasie akcji na kolumny transportowe na serpentynach w Królówce, wykonywanej z grupą " P" Straty więc znikome w samym OP. biorąc pod uwagę zarówno wykonane akcje jak i okres, dwuletniej działalności. Strat ludności cywilnej w wyniku działalności 0P nie było żadnych.
Tak znikome straty w ludziach OP. były niewątpliwie wynikiem wcześniej przeprowadzonego wywiadu i dokładnego rozpoznania, Pragnę równica nadmienić że wszystkie akcje wykonywane, były akcjami z zaskoczenia, które stanowiły w tym czasie straszną broń i łącznie z podanymi wyżej elementami stanowiły 90% powodzenia wykonywanych akcji, mimo znacznie słabszego uzbrojenia jak i stanu liczebnego.
Kończąc moje wspomnienia z działalności w Ruchu Oporu a w szczególności w oddziale partyzanckim, chciałem jeszcze podać kilka spraw czy uwag, które przychodzą mi na myśl.
Trudno mi w tej chwili przypomnieć sobie wszystkie akcje wykonywane przez OP., których przecież było tak wiele, a będąc w obcym dla mnie terenie przypomnieć sobie dzisiaj miejscowości tych akcji, zwłaszcza sabotażowych i dywersyjnych, które były wykonywane na terenie kilku gmin zbiorowych i niemal w każdej gromadzie. Były akcje udane, ale mimo mojej ostrożności i szczegółowego rozpoznania były też akcje nieudane.
I tak jak sobie przypominam, to akcja na serpentynach w Królówce, gdzie w wyniku' większej siły wroga zginął "Sroka", to nieudana akcja na zbiorniki materiałów pędnych na bocznicy w Limanowej, gdzie wycofaliśmy się szczęśliwiec bez strat własnych, to akcja na Wysokiem gdzie cudem uszedłem z życiem, to nie akcja lecz okrążenie na Jaworzu gdzie zginął "Kmicic", to ostatnia akcja wykonywana z grupą "P" w Krosnej już po wkroczeniu wojsk radzieckich gdzie wymknął nam się pluton Wehrmachtu.
Mówiąc o naszych stratach należałoby też podać straty wroga. Przechodząc myślą mógłbym to ustalić na około 40 zabitych Niemców, chociaż muszę zaznaczyć że straty te mogły być znacznie wyższe gdyby nie obawa przed represją wroga ,oraz z uwagi na specjalną "akcję krp. " Mosty".
Zresztą dla nas nie było to najważniejsze ,gdyż ważniejszym dla nas była sprawa o ile możliwości bezkrwawego zdobywania broni, sprawa sabotażu i dywersji, nękanie wroga i ochrona ludności.
Teren działalności OP, nie był ściśle ograniczony, gdyż działał on na terenie gminy macierzystej Łososina Dolna również gmin sąsiadujących jak Chełmiec Kobyle Gródek, częściowo Zakliczyn, Czchów, Iwkowa i Ujanowice, na których te terenach nie było oddziałów partyzanckich. Jedynie od strony wschodniej teren ten wiosną 1944r. został ograniczony w wyniku działalności na terenie gminy Korzenna, a częściowo Kobyle Gródka grupy Ludowej Straży Bezpieczeństwa / LSB / pod dowództwem Kazimierza Wątróbskiego ps. "Sęp".
Ze "Sępem" zetknąłem po raz pierwszy wiosną 44 r. na Jodłowcu koło Justu gdzie odbieraliśmy od niego i jego ludzi przysięgę w ramach akcji scaleniowe.
Z ramienia BCh był obecny Stanisław Sznajder ps. "Gedymin" oraz "Sęp", z ramienia AK "Mścisław" ja i "Tomek".
Z "Sępem" ustaliliśmy podział terenu który biegł wzdłuż szosy Dąbrowa - Kobyle Gródek , Bartkowa ,Zakliczyn i tak teren na wschód w/w szosy należał do "Sępa", zaś na zachód wraz z tą szosą był terenem mojej działalności.
Ustaliliśmy punkty kontaktowe oraz hasła w wypadku przejścia jednego oddziału w sąsiedni teren. Spotkałem się z nim jeszcze trzykrotnie.
W lipcu 44r. odmówił współ-udziału w pewnej akcji /chodziło o akcję krp. "Mosty" o której nie mogłem mu wówczas nic szczegółowego powiedzieć, z uwagi na tajność akcji/. Należy stwierdzić że OP. "Topora" uaktywnił działalność ruchu podziemnego nie tylko przez swą działalność, ale również przez sam fakt utworzenia OP. i siły zbrojnej, która z jednej strony hamowała poczynania okupanta, z drugiej zaś strony była postrachem dla konfidentów ,bandytów i złodziei ,gorliwych urzędników i innych służalców i wzmagała poczynania pracy podziemia.
Odnośnie oddziału chciałem nadmienić ,iż oprócz szkolenia bojowego przeprowadzałem również pogadanki na tematy patriotyczne, natomiast nigdy nie mówiłem ani sam na tematy polityczne ani nie dopuszczałem do rozmów i dyskusji w tym przedmiocie między żołnierzami OP. ,którzy jak się orientowałem należeli do różnych ugrupowań politycznych.
Uważałem bowiem że wojsko, którego my byliśmy częścią składową powinno być apolityczne, politykę zostawiałem politykom. Odnośnie tych pogadanek rozczulił mnie fakt, gdy 25 lat po okupacji odwiedziło mnie dwóch żołnierzy, przypominali o tych pogadankach na temat Ojczyzny, kraju, narodu, patriotyzmu, pamiętali nawet gdzie to miało miejsce i wspominali to ze wzruszeniem.
Odnośnie oddziału chciałem jeszcze wspomnieć, iż był to chyba jedyny oddział partyzancki, który przez okres dwuletniej działalności nie wykonał ani jednego zdjęcia z uwagi na wyraźny zakaz oraz bezpieczeństwo ludzi.
Gdy żołnierze prosili, żeby chociaż jakieś pamiątkowe zdjęcie, oświadczyłem im, że pamiątką dla niech będzie spełnienie swojego patriotycznego obowiązku. Również przeciwny byłem wszelkim libacjom i używaniu alkoholu.
OP. podlegał do stycznia 1944r. dowództwu placówki "Dolina", od tego zaś czasu do chwili wyzwolenia podlegał i stał w dyspozycji Komendy Obwodu N. Sącz.
Przypomnimy mi się dwa weselsze epizody które krótko przedstawiam. Jeden dotyczy gorliwszego urzędnik, przysłanego do kolczykowania bydła.
Wpadliśmy na jego kwaterę, wyłuskaliśmy broń ,którą wyciągał już z pod poduszki kazaliśmy się mu dokładnie ubrać, bo to przecież był grudzień, mróz i śnieg, żeby biedaczysko się nie zaziębił. Wyprowadziliśmy w kierunku lasu chyba do Jodłowca gdzie z kolei kazaliśmy się mu rozebrać z wierzchniego ubioru a ponieważ się ociągał, to do stroju Adamowego.
Następnie otrzymał na pulchne siedzenie dobrze odmierzone 25 pasów. Poleciłem mu. iż w tym stanie jakim jest /tj stroju Adamowym/ nie wstępując nigdzie po drodze ma biec do N. Sącza odległego od tego miejsca ca. 18 km bo inaczej spotka go już tylko kula.
I wówczas to "Tomek" wystąpił z Kapitalnym pomysłem mówiąc:, "Panie komendancie melduję posłusznie, jakżeż taki pan z ubermenschu i bez krawata?". "Słuszna uwaga" "Tomek"- odpowiadam, załóż mu ten krawat". Tomek zacisnął krawat na szyi, że biedakowi oczy wyszły do wierzchu. Tak "umundurowany" gorliwy urzędnik przebiegł boso i po śniegu przeszło 4 km i wpadł do pewnej oświetlonej izby, gdzie tamtejszym zwyczajem kilka kobiet skubało pierze, i od razu dał szusa pod pierzynę, pod którą przede wszystkim rozcierał sobie krocze i potem poszła fama, że partyzanci zakulczykowali go " tamtym miejscu".
Oczywiście nikt nie prowadził go na sznurze / bo po cóż jeszcze taka fatyga/,jak to teraz niektórzy relacjonują.
Drugi podobny wesoły, ale równocześnie groźne wydarzenie miało miejsce jesienią 43r. pod Tymbarkiem, gdzie udaliśmy się z " Bunkrem" na tygodniowy odpoczynek.
Znajomy " Bunkra" kolejarz Andrzej Kruczyński przyprowadził nas do swojego teścia ,gdzie podeszliśmy z dołu od torów kolejowych. Gospodarstwo położone na polanie otoczonej z trzech stron lasem. Zaledwie Kruczyński omówił z gospodarzami sprawę naszego wypoczynku, gdy nagle blada jak ściana i przerażona gospodyni mówi " 0 Jezu, Niemcy".
Spoglądamy przez okno - od lasu na dom idzie obława niemiecka. Uciekać na zewnątrz już za późno. Wpadamy do sieni i pierwszy odruch po drabinie na strych. To chyba przeczucie, a może przeznaczenie, ściągam "Bunkra" z drabiny i ciągnę do stajni, do której są drzwi z sieni, a za nami gospodarz. Ja szybko układam się pod żłobem, gospodarz przykrywa mnie słomą, robię mały otwór dla lufy i widoczności. "Bunkra" polecam przykryć w zakólniku, gdzie stoi mała cieliczka. Gospodarz przykrywa go słomą i na wierzch odrzuca na kupę nawóz z pod krów.
Niemcy już są wszędzie. W mieszkaniu, na strychu i w stajni, w której panuje lekki zmrok. Świecą latarką, widzą gospodarza usuwającego nawóz z pod krów. Nie dopatrzyli się niczego podejrzanego, natomiast jak się okazało później strych przetrząsnęli dokładnie.
W momencie gdy trzech Niemców było w stajni ,cieliczka podniosła ogon i robi siusiu. Kupa z nawozem lekko się porusza. To "Bunkier" przesuwa ostrożnie głowę, gdyż coś ciepłego cieknie mu do ucha. Po około pół godziny wchodzi gospodarz, mówiąc, że już po wszystkiemu.
Ja wychodzę z pod żłobu, gospodarz widłami ściąga nawóz z " Bunkra". Wstaje i on cały mokry ,a ja zapytuję "co, Ci ta cieliczka szeptała do ucha, żeś tak kręcił głową, powiedział mi coś bardzo paskudnego. Tak się zakończył nasz spokojny wypoczynek, gdyż trudno było narażać gospodarzy na dalsze nerwy. Gospodyni zapadła podobno ciężko na serce.
Z moją działalnością w Sądecczyźnie wiążą się dwa wspomnienia b. miłe, które szczególnie utkwiły mi w pamięci.
Po jakiejś akcji na serpentynach w Posadowej i po uciążliwym kilkunastokilometrowym marszu nocnym przybyliśmy na Kretówkę, wystawiłem ubezpieczenie i ludzie zmęczeni położyli się pokotem, Wnet i ja usnąłem i w pewnym momencie wydawało mi się, że jestem w niebie i słyszę jakąś przepiękną ,anielską muzykę. Jest mi niezmiernie dobrze, cicho i spokojnie. Ocknąłem się z tego krótkiego snu, ale dalej jestem pod wrażeniem sennych marzeń, tym bardziej że w dalszym ciągu słyszę tą piękną muzykę.
Leżę z zamkniętymi oczyma, boję się otworzyć oczu, że czar pryśnie. Otwieram je jednak, rozglądam się ,ludzie śpią na ziemi w różnych pozycjach z poodkładaną bronią. Wygląda to jak jakieś pobojowisko.
Wstaję i idę w kierunku tej muzyki. Na wschodzie przebija poprzez drzewa czerwień zorzy jeszcze nie wzeszłego słońca, jest idealna cisza i ta cudowna muzyka. Podchodzę bliżej. To "Murzyn" z pierwszego wewnętrznego ubezpieczenia siedzi pod drzewem i gra na swojej maleńkiej harmonijce picolo, której tony ciche i melodyjne rozchodzą się po rannej rosie. Odchodzę staram się usnąć, ale już nie mogę. Ta cisza i ta piękna melodia przypominają okres spokoju, gdy jeszcze nie było wojny, przypominają rodzinę, żonę i małą córkę.
Drugie bardziej pamiętne wydarzenie miało miejsce w wigilię Bożego Narodzenia 1944r.
Wracam z grupą północną "P" po wykonanej akcji w Żegocinie, gdzie spaliliśmy magazyny niemieckie związane z budową umocnień na tamtejszych wzgórzach. Jesteśmy już wysoko w górskim lesie w drodze powrotnej, a z tyłu za nami widać czerwień pożaru.
Jest godzina 24. Stajemy na drożynie leśnej, wokół puszysta biel śniegu, gałęzie zwisają nisko pod ciężarem śnieżnego puchu, przepiękna sceneria zimowa , śpiewamy kolędę, która miała się okazać ostatnią śpiewaną w niewoli.
Oprócz miłych wspomnień, były też i marzenia, takie zwyczajne, prozaiczne w normalnych czasach a wówczas były one czymś nadzwyczajnym wręcz niemożliwym nieosiągalnym I zapytywałem siebie, czy i kiedy doczekam chwili, abym mógł z rodziną spędzić w spokoju w własnym mieszkaniu bez nerwów i stałego napięcia chociaż dzień, żebym mógł przespać się w własnym łóżku w czystej pościeli i żebym mógł przejść z żoną i dzieckiem w biały dzień otwartym gościńcem, a nie jak teraz tylko nocą po zbyrkach i leśnych krętych ścieżkach, na stale ugiętych kolanach dla amortyzacji ruchów.
Zbliżając się do końca moich partyzanckich wspomnień, pragnę jeszcze poruszyć kilka spraw.
Otóż na terenie gminy Ujanowice ,w szczególności w Żmiącej, Krosnej, Sechnej działały zespoły tajnego nauczania, którymi opiekował się również OP. "Topora", zapewniając im ochronę prowadzoną przez nasz wywiad, a tam w szczególności za pośrednictwem "Górala" oraz dostarczał im żywność, również przez wyżej wymienionego, a którą dostawaliśmy na te potrzeby od wspaniałego polaka i patrioty z tamtejszego terenu inż. Józefa Marka z Tymbarku.
Z tamtejszego tajnego nauczania korzystała również moja najmłodsza siostra Zosia i stąd podaję nazwiska członków tajnego nauczania, które zapamiętała. Byli to nauczyciele jak Władysław Dumarowski, Tomasz Kołodziej, Kazimiera Wiernówna, Wincenty Zelek, profesor dr Wiktor Jakób przed wojną dziekan wydziału Chemii w Politechnice Lwowskiej, żona jego mgr Maria Jakób, oraz syn dr. Zbigniew Jakób. Ostatni wyżej wymienieni po wojnie wykładali prawdopodobnie w Poznaniu.
Kilka słów o wyżywieniu OP. W początkowym okresie po utworzeniu oddziału sprawa ta była bardzo trudna i niejednokrotnie byłem głodny ,a nawet bardzo głodny.
Sprawa poprawiła się z chwilą uderzenia na okoliczne Liegenschafty gdzie zdobywaliśmy środki żywnościowe i broń. W późniejszym okresie z chwilą wykonywania sabotażu gospodarczego i dywersji na tym odcinku, likwidacji konfidentów i bandytów i przez to otoczenia opieką ludności wiejskiej nastąpiła zdecydowana poprawa na tym odcinku, gdzie już systemem organizacyjnym i zbiorowym żywność dla nas była organizowana.
Muszę tutaj podkreślić, że oddział mój nie otrzymywał nigdy ani żołdu, ani innych środków finansowych zarówno z K.0.,czy Inspektoratu. Pomocy takiej nie otrzymywałem również z macierzystej placówki "Dolina".
Dziwnym to wydaje mi się w tej chwili, gdyż po okupacji dowiedziałem się ,że oddziały partyzanckie taką pomoc otrzymywały.
Wprawdzie gdzieś w 44r. taką pomoc mi proponowano, ale tylko mnie osobiście ,w związku z czym zrzekłem się jej na rzecz potrzeb Polski Podziemnej.
Po wojnie długo spłacałem koszty utrzymania chorej żony i dziecka, ukrywających się w Krosnej.
Odnośnie placówki " Dolina" muszę stwierdzić, że współpraca z jej dowództwem, a raczej dowódcą Stefanem Bednarkiem ps. "Mścisław, Wojtek" nie układała się najlepiej ,co w wielu wypadkach było ze szkodą dla oddziału. W szczególności dotyczyło to sprawy Bronisławy Górskiej ps. " Turek" w związku z moją do niej wypowiedzią o nadmiernej ostrożności, sprawy braci Jabłońskich i ich asekuranctwa, oraz wyczuwałem dziwną i niewytłumaczoną zawiść w stosunku do mnie, zwłaszcza od chwili podporządkowania mojego oddziału bezpośrednio pod K.O. Z tego też powodu w późniejszym okresie wykonywałem znacznie więcej akcji grupą uderzeniową "U".
Przechodząc myślą okres pracy konspiracyjnej muszę dzisiaj stwierdzić, że albo miałem bardzo dużo szczęścia osobistego, albo należałoby wierzyć w przeznaczenie, co nie jest zgodne z zasadami naszej wiary.
Bo ileż to było beznadziejnych sytuacji, z których przy Bożej pomocy wychodziłem cało, równocześnie często się zastanawiam, jak to się stało, że żyję. Jak np. ten transport broni furmanką z "Ziarno" i "Witrażem" gdy nadzialiśmy się na Konny zwiad żandarmerii, czy te dwie ucieczki w Słowacji, czy aresztowanie Samborze i ucieczka z komendy Bahnschutzu, czy zakładanie z "Korą" ładunków wybuchowych i szczęśliwe ocalenie, czy w wypadku zdobycia tej teczki z dokumentami wojskowymi, czy sprawa gestapowca Nowaka, czy zasadzki Riedlmeiera Świdniku, przy kładce na rzece Łososina, czy na moście w Kurowie, czy szczęśliwe wyjście z opresji na Wysokiem, czy ostrzeżenie przez "Skowronka" i ucieczka w ostatniej chwili, czy sprawa żandarmów w Jastrzębiu, czy granatu w Limanowej i wiele jeszcze innych, w których tylko przypadek, Bóg i zimna krew decydowały o życiu.
Byłem uważany za człowieka odważnego, ale ja tylko sam wiem najlepiej, jak to było z tą odwagą. Pamiętam, gdy miałem 13-14 lat i stwierdziłem ku moje-mu przerażeniu, że jestem po prostu tchórzem. Było mi wtenczas dziwnie łyso i przykro.
Postanowiłem to przewalczyć, "nauczyć się" odwagi, jeżeli jest oczywiście możliwe. Pamiętam z tego okresu jak to przed wieczorem zaniosłem do trupiarni na cmentarzu kamień, który miałem zabrać w nocy o godzinie 12 t.j. w godzinie duchów. A przecież są to czasy, kiedy na wsi żyją opowiadania i mity o strachach, duchach, cierpiących i chodzących po ziemi duszach. Poszedłem, przyniosłem kamień, włosy jeżyły mi się przysłowiowo na głowie, a bieliznę można było kręcić. I był to wówczas raczej moment postanowienia i uporu ażeby przewalczyć słabość i dotrzymać danego sobie przyrzeczenia , aniżeli moment odwagi. Gdybym nie postanowił przynieść tego kamienia byłbym chyba do kostnicy nie doszedł.
Wracając do odwagi czy bohaterstwa ,pragnę stwierdzić na podstawie własnych przeżyć, że są to sprawy złożone. Wydaje mi się, że nie me chyba ludzi, którzy nie odczuwaliby lęku przed niebezpieczeństwem, czy śmiercią. Jeżeli są tacy to raczej ludzie anormalni, gdyż sądzę, że każdy normalny człowiek posiada / instynkt samozachowawczy i obawę przed niebezpieczeństwem. Odwaga to jedynie sprawa opanowania i wewnętrznej mobilizacji oraz nie okazania na zewnątrz obawy czy strachu.
Mówiono, że jestem odważny, ale ja tylko wiem ile razy miałem duszę na ramieniu, ale trzeba było pierwszemu skoczyć ,poderwać i pociągnąć za sobą ludzi i nieraz w takich momentach wolałbym być żołnierzem, niż dowódcą.
Pamiętam te przemarsze przez most w Kurowie, gdy z konieczności musieliśmy tamtędy przechodzić, a który stanowił znakomite miejsce na zasadzki ,które zresztą trzykrotnie urządzał Riedlmeier, jak to wynikało z zapisków w jego notesie z których wynikało, że po prostu rozmijaliśmy się co drugą noc. Przechodząc przez ten most czułem po prostu fizycznie ,że sieje mnie karabin maszynowy i to zawsze z lewego barku na prawe biodro. Czułem po prostu uderzenia tych kul i prężyłem plecy, aby zrzucić z siebie to dziwne wrażenie.
Odwaga to raczej przyzwyczajenie do częstego obcowania z niebezpieczeństwem i świadomością śmierci, zwłaszcza, gdy z tą śmiercią chodziło się pod rękę.
Śmierci w tym czasie absolutnie nie bałem się, a największą obawą było raczej to, aby żywcem nie dostać się w ręce gestapo. Nadmieniłem wyżej o granacie i sprawie Limanowej i Jastrzębi, więc na ten met słów kilka.
Gdzieś jesienią 44r.planowałem uderzenie na zbiorniki z materiałami paliwowymi, z benzyną i ropą. Dostarczone mi rozpoznanie miejsca akcji i terenu było dla mnie nie wystarczające./to ta moja dokładność, skrupulatność, a raczej wpojona przez "Kowalskiego" maksyma, że 80% powodzenia akcji, to dokładne rozeznanie miejsca akcji/.
Ubrani za gazdów i kosiarzy, z kosami na ramionach wychodzimy na rozpoznanie. Koszule wypuszczone na spodnie. Ja w jednej kieszeni mam granat, jajowy siekaniec, w drugiej Visa po Riedlmeierze, "Murzyn" ma parabelum i granat niemiecki na rączce w tylnej kieszeni spodni. Przed wyjściem z lasu oglądam go i upominam: masz prosto, jakbyś gwóźdź połknął, aby nie było widać granatu z pod koszu piękna słoneczna pogoda, przechodzimy tam, gdzie przejść można, obserwuję straże i ubezpieczenia niemieckie, opalających się szkopów, notuję co mi potrzeba w pamięci, oceniam odległości. W pewnej chwili zauważam, że Niemcy zaczynają nas bacznie obserwować, zwłaszcza gdy ich mijamy. Nie oglądam się, obserwuje to bacznie kątem oka.
Przechodzimy tor kolejowy, wchodzimy w zagajnik. Wysyłam "Murzyna" po grupę północną, aby wzmocnić siłę uderzenia.
Ten odwraca się i ma odchodzić i wtenczas wołam: stój ty w kółko golony tam i nazad, jak ci mówiłem, że masz iść prosto jak kołek! .Bo cóż się okazuje. Murzyn z tyłu ma podniesioną koszulę, która jest zahaczona za widoczny u wystający granat. Gdzieś po drodze musiał się schylić i to nastąpiło.
Tak przemaszerowaliśmy między szkopami z odkrytym granatem, którzy nas nawet nie zaczepili a jedynie uważnie obserwowali. Może myśleli, że to prowokacja. Muszę nadmienić, że to już druga połowa 44r. niektóre jednostki Wehrmachtu stosowały zasadę: jeżeli chcesz przeżyć, nie zaczepiaj nikogo, jeżeli on ciebie nie zaczepia. "Murzyn" skruszony odchodzi.
Na trzecią noc robimy uderzenie. To jedno z tych nieudanych, o których pisałem. Widocznie na skutek tego nieszczęśliwego granatu "Murzyna" / dla nas osobiście był szczęśliwy/,Niemcy wystawili jeszcze jedno silne ubezpieczenie, którego przed tym nie było, a z którego to kierunku zamierzałem uderzyć. Akcja nieudana, ale bez strat w ludziach. A "Murzyn" podwójnie upokorzony.
Zasadę Niemców w/w. zaczęły też stosować niektóre oddziały żandarmerii tam, gdzie wiedziały, że są OP. To np. miało miejsce, przy zmianie obsady żandarmerii w Czchowie w wyniku jej rozbicia, gdzie ustępujący przekazywali następcom; tu są partyzanci, lecz porządni w razie czego, to hende hoh i wszystko będzie dobrze. Tak relacjonował to przekazywanie nasz wywiad.
Z Jastrzębiem wiąże się takie wspomnienie. W gospodarstwie pod lasem w/w. miejscowości miałem punkt informacyjny, gdy przechodziłem przez tamten teren. Miało to miejsce jesienią 44r.gdy "Leliwa" ze swoim batalionem wszedł już do Jamnej, gdzie stoczył pamiętny bój z Niemcami. Ja o jego przejściu nic nie wiedziałem. Szedłem sam. Chwilę obserwuję gospodarstwo z lasu. Nie widzę nic podejrzanego. Podchodzę, otwieram drzwi do sieni i widzę, jak w tym samym momencie, zamykają się drzwi przeciwne, prowadzące na podwórze, bo była to sień przechodnia. W sieni blada i przerażona gospodyni, dająca tajemnicze znaki z palcem na ustach. Ostrożnie podprowadza mnie pod okno w kuchni. Spoglądam z ukosa. Widzę 8 żandarmów na koniach, którzy wyjeżdżają z podwórka. Ten patrol i wiele innych, przeczesywało teren po przejściu "Leliwy" i już zamykało przygotowywany na niego kocioł.
I tak znowu otarła się śmierć o mnie, która jak pisałem wyżej, chodziła ze mną pod rękę / i nie tylko ze mną, lecz z innymi tysiącami bojowników za wolność /i czyhała właściwie na każdym kroku. I jak to nazwać, przypadek, szczęście, czy przeznaczenie? I ileż to było takich i podobnych przypadków.
Pisałem poprzednio o szczegółowym i dokładnym rozpoznaniu każdej akcji. Tak to i omówienie ludźmi drobiazgowo każdej ,mającą być wykonaną akcją, decydowało o jej powodzeniu. Mówiąc o tym, chciałbym przedstawić postać Jasia, syna "Sroki" z grupy "U" .
Miał lat 14 a tak mizerny i niepokaźny, że wyglądał na lat 9 Chłopak o wrodzonym sprycie, bystrości i inteligencji. To właśnie Jasiu szedł na najbardziej ważne zadania dot. rozpoznania. Biedny ,obdarty, mizerny Jasiu, latem zawsze boso w podartych porciętach, z koszyczkiem jajek lub grzybków szedł wszędzie między Niemców tam, gdzie nikt inny nie mógł dotrzeć. A gdy wracał, zamykał oczy i zdawał relację, na podstawie której można było sporządzać mapę z odległościami nawet, gdyż miał wymierzony krok. A nic nie uszło jego uwagi. To on właśnie między innymi rozpracowywał oprócz innych wywiadowców detale przed akcją na żandarmerię w Czchowie, to on łaził i penetrował po zaporze w Rożnowie, on liczył szczegółowo obsadę niemiecką i ich uzbrojenie.
Miał rację "Zbyszko", gdy go wywęszył i mówi do mnie: wiesz, znalazłem skarb. Pytam o co chodzi. Zobaczysz, odpowiada. I za kilka dni przyprowadza małego mizerotę i powiada, oto nasz skarb. A o tego mizerotę dopytywali sami Niemcy, zarówno na zaporze i żandarmerii w Rożnowie zwłaszcza, gdy oprócz jajek, grzybów, owoców, zaczął handlować masłem i serem. I był to jeden z dzielniejszych żołnierzy szarych szeregów. Czyżby miał pozostać bezimiennym? Może gdzieś "Zbyszko" go ujawnił lub ujawni.
Muszę już kończyć wspomnienia dot. OP "Topora", choć jeszcze tyle różnych epizodów przypomina się, w miarę snucia tych wspomnień. Jedne, przywodzą na pamięć inne.
Może jeszcze na zakończenie to, że Oddział ten był chyba jedynym najstarszym stażem oddziałów w Sądecczyźnie, który przez okres pełnych 2 lat /styczeń 43-styczeń 45r./ i pod jednym dowództwem pełnił w tamtym terenie działalność partyzancką. I chciałbym podkreślić, że w tej suchej i fragmentarycznej relacji wspomnień, było wiele samozaparcia, brawury i niecodziennej odwagi ,oraz wiele tragedii ludzkich, zarówno samych żołnierzy Oddziału, jak również ludności cywilnej, z nami współpracującej. I jednym i drugim, chciałbym w tym miejscu podziękować za pracę, trud i krew, jaką włożyli na tym odcinku w dzieło walki wyzwoleńczej naszej Ojczyzny.
Cóż mogę powiedzieć o sobie? Może to, że jako dowódca Oddziału, starałem się być dla żołnierzy w tych ciężkich chwilach, nie/tylko przełożonym, ale bratem, ojcem, czy synem, w zależności od wieku danego żołnierzu, a przede wszystkim przyjacielem. Największą moją troską, było zapewnić im maksimum bezpieczeństwa a miejscową ludność uchronić od represji wroga. I może jeszcze to, że "Topór" nie jeździł na koniu, nie chodził w mundurze oficerskim za wyjątkiem niemieckiego, używanego w czasie poszczególnych akcji/,jadł tak jak jego ludzie, spał tak jak oni i normalnie niczym nie różnił się od miejscowych wieśniaków, chodząc w podniszczonym ubraniu i zgrzebnych spodniach, a jeżeli tak to chyba tylko wzrostem -190 cm co mi nie raz przeszkadzało i może tym, że pod tym zniszczonym ubraniem była ukryta broń, a na ramieniu biała-czerwona opaska z orłem polskim i napisem AK.
Jakże śmiesznie i niezrozumiałe wydają się dla mnie zdjęcia w książkach mówiących o tych czasach lub niektórych filmach, gdzie oglądamy na polanie leśnej grupę partyzantów spożywających posiłek z talerzy i obsługujące dziewczyny w regionalnych strojach.
Czy tak miała wyglądać partyzantka i konspiracja w tym czasie? Należy tylko współczuć tym "fabrykantom" historii tamtych lat. i jak tamte czasy ma zrozumieć nasza młodzież? Mogę w tym miejscu powiedzieć tylko jedno. Aby to zrozumieć trzeba było po prostu to przeżyć.
I cóż mogę jeszcze powiedzieć o sobie? Może to, że byłem b. ostrożny a całą działalność partyzancką opierałem na dobrym wywiadzie, rozpoznaniu i łączności, jak również, stosowania zasady głębokiej konspiracji i wykonywania akcji z zaskoczenia, co miało odbicie w stosunkowo małych stratach własnych. W terenie starałem się nie ujawniać swojej osoby, zmieniając ps. jak Topór, Długi, Dąb, Baca, unikałem częstych kontaktów z ludnością, występując przeważnie w takich wypadkach jako dowódca sekcji grupy "Topora", czy jako łącznik lub zwiadowca.
Takim znała mnie Jadwiga Aleksander, właścicielka majątku w Krasnym Potockim, żarliwa Polka i patriotka, która tak często dożywiała nasz oddział, która między innymi opowiadała mi z przejęciem, jak to "Topór" zakulczykował urzędnika niemieckiego i nagiego popędził do N. Sącza .
Jeszcze dzisiaj mi przykro, żem ją nie wyprowadził z błędu, ale po prostu po okupacji nie było okazji, a raczej odpowiedniej atmosfery. Dla własnego uspokojenia w tej chwili ją przepraszam, bo bezwzględnie na to zasługuje. Mimo trudnych i ciężkich różnych chwil i sytuacji tego okresu, byłem dumny i szczęśliwy, że mogłem z bronią w ręku walczyć o wolność mojej Ojczyzny, a ta świadomość rekompensowała znoszone trudy i dodawała siły oraz mobilizowała do jeszcze większego wysiłku dla dobra tej walki. Byłem szczęśliwy, że danym mi było spełnić mój normalny patriotyczny obowiązek, względem mojej ukochanej i tak drogiej mi Ojczyzny.

8. Zakończenie działalności partyzanckiej oraz refleksje.

Ostatnią i najważniejszą akcją OP. była akcja krp. "Mosty" wykonana w dniu 16 stycznia 1945r. ,a którą przedstawiłem w moim sprostowaniu, wysłanym do Wojskowej Komisji Historycznej MON, stanowiącym załącznik do moich wspomnień.
Ostatni meldunek do K.O. wysłałem w dniu 28 stycznia 1945r. Meldunek dotyczył wykonania akcji krp. " Mosty" oraz rozwiązania oddziału partyzanckiego "Topora" Dnia 23 stycznia 45r. wybrałem się z "Wilkiem" i " Zbyszkiem" do Nowego Sącza. Oni zatrzymali się u znajomego " Wilka" ,ja zaś szedłem północną stroną rynku i wówczas to doznałem szoku.
Na świeżym parkanie z desek, oddzielającym wyburzoną kamienicę od ulicy zobaczyłem afisz dużych rozmiarów którego widok wstrząsnął mną. Afisz ten przedstawiał ulicę z krawężnikami, chodnikami i kratką ściekową. Na ulicy tej leży pełno śmieci, a każdy z nich posiada głowę ludzką z napisem AK. Robotnik w połatanym ubraniu i z ogromną miotłą zmiata te śmiecie do kratki ściekowej ,a na górze tego afiszu, umieszczony jest dużymi literami napis : "Wymieść śmiecie AK. z Kraju".
W pierwszym momencie doznałem ogromnego bólu brzucha ,jak gdybym dostawał skrętu kiszek. Równocześnie doznałem uczucia jakiejś okropnej krzywdy i niesprawiedliwości, a afisz ten po tylu latach od tego dnia stoi przed moimi oczyma i widzę go dzisiaj ze wszystkimi drobiazgami. Następuje moment jakiegoś buntu, zrywam ten afisz tak, że drzazgi świeżych desek wbiły mi się za paznokcie.
Przechodzący ludzie szybko się oddalają, nie chcą widocznie być świadkami. Stoję z podartym afiszem, gniotę go w kulę i powolnym jakimś starczym krokiem idę tam gdzie zatrzymali się "Wilk" i "Zbyszek".
Wracamy do Jelnej. Nie rozmawiamy nie odzywamy się do siebie. Był to bardzo żałosny powrót. Tak jak wraca się z pogrzebu i z dziwnym uczuciem, jakby się wracało z własnego pogrzebu. "Wilk" i "Zbyszko" są żołnierzami zawodowymi, Zamierzają wstąpić do Ludowego Wojska Polskiego i mimo wszystko walczyć dalej z wrogiem. " Zbyszko" decyduje nie ujawniać akcji "Mosty" a, zwłaszcza wywiadu. Jest oficerem wywiadu i stwierdza, że nasz wywiad wojskowy ściśle związany z akcją krp. " Mosty" może być poczytany za wywiad polityczny co może smutno się skończyć przy takim na wstępie podejściu nowej władzy do żołnierzy AK. Zgodnie z wcześniejszymi rozkazami Komendy Głównej AK. rozwiązuję grupę uderzeniową "U", broń przekazuję "Wilkowi" do zdania.
Polecam rozejść się ludziom do swoich odległych domów. Są to przeważnie podoficerowie zawodowi. Oni również decydują tak jak " Wilk" i " Zbyszko" wstąpić do Ludowego Wojska Polskiego. Żegnam się z "Wilkiem" i " Zbyszko", wspaniałymi ludźmi, Polakami i żołnierzami, z którymi prawie przez pełny rok współpracowałem ściśle w akcji " Mosty". To my właśnie stanowiliśmy sztab akcji " Mosty", żegnamy się i rozstajemy. Gzy się jeszcze zobaczymy?. Smutne to było rozstanie, bardzo smutne pożegnanie.
27 stycznia rozwiązuję grupę zasadniczą "Z" polecając po złożeniu broni mojemu zastępcy " Sokołowi", rozejść się wszystkim żołnierzom oddziału do domów.
Rozwiązaniem grupy północnej " P" ma się zająć "Góral". W trzy dni później to jest 30 stycznia 1945r wraz z ciężko chorą żoną najemną furmanką opuszczam ziemię sądecką, na której mimo tylu trudów i poniewierki jeszcze kilka dni temu byłem szczęśliwy że walczę czynnie za wolność Ojczyzny, a na której to ziemi ojczyzna ta powitała mnie tak bolesną i krzywdzącą rzeczywistością.
Wracam do matki do Piotrkowic/ nie mam przecież ani mieszkania ,ani mebli, pościeli, ani też odpowiedniego ubrania / aby leczyć chorą żonę i pracować na tej prawie rodzinnej ziemi tarnowskiej przy odbudowie zniszczonego kraju. /W pięcioletniej pracy podziemnej i w Ruchu Oporu straciłem młodszego brata Franciszka, który zginął w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu, bliskiego kuzyna Tadeusza Biedronia ps. " Kmicic", który zginął w kotle na Jaworzu, w wyniku tej pracy straciła zdrowie moja żona i córka, które posiadają II grupę inwalidztwa, a wreszcie straciłem zdrowie ja sam, będąc już w 1947r inwalidą II grupy, a obecnie od lat kilku inwalidą I grupy, spędzającym smutny żywot na wózku inwalidzkim.
Kończąc działalność okresu okupacyjnego, pragnę napisać słów kilka o serdecznym przyjacielu z lat dziecinnych i młodzieńczych Wincentym Eilmesie, gdyż to wiąże się z tym okresem. Otóż kolega Wicek był oficerem zawodowym i synem osiadłego w Polsce Niemca. Wymieniony od pierwszej chwili był członkiem Ruchu Oporu w ugrupowaniu ZWZ AK.
Na polecenie Inspektoratu Rejonowego w Tarnowie, aby w ten sposób mógł oddać znacznie większe przysługi dla polski Walczącej podpisał listę Stammdeutscha. Pracował b. ofiarnie i przy pomocy swojego ojca burmistrza w Tuchowie oddał wielkie przysługi Polsce podziemnej, ratując za pośrednictwem swojego ojca wielu dobrych Polaków od niechybnej śmierci.
Jesienią 44r. przed rozpoczęciem akcji " Burza" "usłużni" koledzy spowodowali, że z człowiekiem tym zostały zerwane wszelkie kontakty organizacyjne. Po okupacji kolega Eilmes został aresztowany i bardzo wiele wycierpiał zupełnie niewinnie. Był to człowiek o gorącym sercu Polaka i patrioty i człowiekowi temu została wyrządzona ogromna krzywda. Na wstępie moich wspomnień nadmieniłem ,iż zamierzam przedstawić krótkie wspomnienia, naświetlić współczesne wydarzenia, oraz podać swoje osobiste spojrzenie na te wydarzenia ,których byłem świadkiem ,a częste uczestnikiem i wysnuć z nich swoje refleksje.
Refleksje te będą dotyczyć byłych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych w kraju, w formacjach ZWZ AK, a w szczególności ich dyskryminacji po uzyskaniu ' wyzwolenia, która niestety mimo znacznego osłabienia ciągnęła się latami a nawet dotąd.
Każda osoba parająca się historią okresu okupacyjnego winna wiedzieć, że w Ruchu Oporu orientacji londyńskiej obowiązywała dwu-władza to jest w pionie cywilnym / należy rozumieć politycznym / -Delegatura Rządu Na Kraj i w pionie wojskowym -Komenda Główna ZWZ -AK. Sam ten podział był już dobitnym dowodem, że AK była organizacją czysto wojskową i jako taka apolityczną i jakakolwiek dyskryminacja byłych żołnierzy AK. po okupacji na tle politycznym była całkowicie bezpodstawna ,nieuzasadniona, a równocześnie bardzo krzywdząca.
W tym miejscu chciałbym od razu powołać pierwszą prawdę historyczną. Utworzony Rząd koalicyjny na emigracji składał się z czterech stronnictw politycznych pozostających w opozycji do sanacyjnego rządu przedwojennego a to :
Polskiej Partii Socjalistycznej, Wolność, Równość, Niepodległość/ PPS-WRN/, Stronnictwa Ludowego / SL /, Stronnictwa Narodowego / SN /,i Stronnictwa Pracy / SP /. Odpowiednikiem Rządu Emigracyjnego Rzeczypospolitej Na Kraj była Delegatura Rządu, składająca się z przedstawicieli tychże samych stronnictw politycznych, zaś odpowiednikiem Polskich Sił Zbrojnych na emigracji były w kraju Polskie Siły Zbrojne w podziemiu z ich ugrupowaniami t.j. początkowo Związek Walki Zbrojnej przekształcona później w Armię Krajową na czele których stała Komenda Główna ZWZ, później Komenda Główna AK.
Jak z tego wynika zarówno Rząd Polski na emigracji, jak również Delegatura Rządu na Kraj niczym nie były związane z byłym rządem sanacyjnym jak to po okupacji fałszywie twierdzono. To jest prawda jedna.
Druga prawda to ta że ZWZ-AK. jako organizacja konspiracyjna nie stanowiła nigdy żadnej zespolonej siły politycznej, mimo iż w jej szeregach znajdowali się żołnierze ....

Józef Toczek "Topór"


Część VI.
Ten fragment moich wspomnień dotyczy akcji opatrzonej kryptonimem " Mosty" chyba najważniejszej na przestrzeni przeszło 5-ciu lat moich podziemnych i konspiracyjnych ścieżek w walce o niepodległość Ojczyzny. Akcji tej nie opisuję w tym miejscu, ponieważ jest ona przedmiotem sprostowania, które wysyłam do Wojskowego Instytutu Historycznego przy Ministerstwie Obrony Narodowej i będzie stanowić załącznik do tych wspomnień.
Znaleźli się bowiem ludzie, którzy po tylu latach po wojnie chcą podszywać się pod działalność, w której w ogóle nie brali udziału. Ale to nie odosobniony przypadek w naszych czasach. I zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Chyba dlatego, że wiele jest i różnego rodzaju słabości ludzkich, wielu ludzi chce pozować na "bohaterów", wielu jest takich, którzy mają inne cele, aby to robić.
A że tak się dzieje, to jest niewątpliwie dlatego, że niestety po wojnie w dalszym ciągu stosuje się dyskryminację AK i stara się pomniejszyć jej wkład włożony w dzieło jej walk wyzwoleńczych. Może też i dla tego, że wielu uczestników b. AK milczy, jak np. ja, ale to jest tyle różnych i złożonych przyczyn. Trzeba więc będzie poczekać na obiektywną historię tych lat.


Kopiowanie i cytowanie powyższych wspomnień bez uzyskania zgody zabronione.
Wszyscy zainteresowani wykorzystaniem tego materiału proszeni są o kontak na adres: tkosecki@op.pl